INTRO: Wychodzę z domu, patrzę w gwiazdy, odpalam jointa Jedyne o czym marzę, to żeby zerwać kontakt z tym globem Bo widzę go na co dzień i ledwo już mogę znieść to że każdy każdemu podkłada tu nogę Ślinią się mordy psom co nie przestają szczekać Pustych obietnic płynie płytka rzeka Połamały sobie kły na złotych monetach Chciały na szczyty po plecach, zaczęły spadać w przepaść REFREN: Zmęczenie wisi mi na powiekach Powoli staje się śpiący Kiedyś, nic tu nie było a my wciąż jesteśmy ślizgamy się po kruchej powierzchni Zmęczenie wisi mi na powiekach Powoli staje się śpiący Kiedyś, nic tu nie było a my wciąż jesteśmy I udajemy że jedni od drugich są lepsi ZWROTKA I: Walczymy o jedzenie, zaznaczamy swój teren Za wiele nas nie różni od innych drapieżników Za wszelką cenę wyzyskujemy planetę Ziemię I z czasem coraz bliżej nam do pasożytów Paradoks to wszystko przestaje być logiczne Choć dalej wydaje się takie oczywiste Nie mogę tego pojąć im dłużej o tym myślę Pojebany ten świat jeszcze do niego nie przywykłeś? W monotonnej cyrkulacji kolejna godzina Widzę wszędzie spirale które zataczają koła Próbujemy z nim walczyć lecz to on nas zabija Bezlitosny czas o nikim nie zapomina
Bez planowania trasy i żadnych ustaleń Chce zrobić krok do przodu i pójść trochę dalej Dopiero po północy staje się gotowy Na mentalną podróż do wnętrza głowy łapie rytm nocny oddycham ciszą Na ślepo kroczę do przodu nic nie słysząc W takich momentach lubię się dostrajać A potem dryfuje na odpowiednich falach REFREN: Zmęczenie wisi mi na powiekach Powoli staje się śpiący Kiedyś, nic tu nie było a my wciąż jesteśmy ślizgamy się po kruchej powierzchni Zmęczenie wisi mi na powiekach Powoli staje się śpiący Kiedyś, nic tu nie było a my wciąż jesteśmy I udajemy że jedni od drugich są lepsi ZWROTKA II: Bletka leniwie przy gwizdku się dopala Morze powoli od brzegu się oddala Na niebie pełnie przyszedł kolejny odpływ Dociera do mnie, że dośc mam bycia samotnym Chce mieć do kogo wracać nawet po północy I widzieć Ciebie obok gdy otwieram oczy Bez Ciebie chyba nie potrafię już marzyć Choć ze mną na spacer po szerokiej plaży Kolejna jasna noc księżyc rozświetla mrok Czuje, że wraca spokój i równowaga Niczego się już nie obawiam życie to całkiem fajna sprawa Jeden kierunek wiele perspektyw Która wybierasz stronę Naprzód kolejny kilometr Wszystkich nas łączy początek i koniec