Ten wieczór o sierści miękkiej gryzie ostrzej niż pies. Cicho niebieski dzwonek gwiazdy wyszeptał rozstanie. Przez laguny ptaków umarłych spadają wąskie cięcia łez kochanie. Moje konie nie mają c złotych podków. Odchodzę ślepy o rdzawym kosturze alej. We mgle twój cień wyolbrzymiony kołysze drogę wyjawiony przez okno i pali jak ostatecznej salwy - gwiazd błękitny ogień. Trąbi woźnica dyliżansu, po wydętych ulicach sypią się kroki jak piach
(ach, te konie bez podków kaleczą nogi o bruk) i dmie w labirynt ulic samotność i wiatr i (ach, te konie bez podków zaplątane w pytajniki dróg). Tę drogę przez wiatr szeptaną, przez wiatr załkaną wywołać musisz. Tragiczną drogę gestów, tragiczną drogę pieśni, co spada jak kamień. Świat zapadł nagle i zgłębiał, jakby ktoś gwiazdę z nieba wyrwał i zdusił. wrzesień 40r.