[Verse 1: Koszo] Nie chcę zastygnąć w bez ruchu jak beton pod podeszwami Jest trzecia nad ranem, lekko mrzy, ja z słuchawkami Taki ze mnie matematyk, że co dziennie liczę straty I piszę sprawdziany, poza tym stary, nie tracę wiary I patrzę za horyzont, zupełnie jak Słońce z Wschodu Mijam szarych ludzi z szarych domów, bez zachodu Na sklepieniu rozciągnął się gradient: granat - pomarańcz Gwiazdy niemal niewidoczne i chyba zaczyna padać Koje ból, pewnie nie śpisz jak ja Najstarsza kołysanka świata, która chcę dla nas grać Dziś spadł deszcz, pierwszy raz odkąd sięgam pamięcią To mój pierwszy taki deszcz, odkąd nie ma Cię ze mną Około czwartej, gradient robi się jasny Ja idę szlakiem ostatnich, tych co nie przsestali walczyć I jestem niemal na miejscu, a miasto budzi się ze snu Zatrzymuje, nasze myśli w powietrzu [Hook: Koszo] Płynie... nocą, dniem, wtedy gdy nie ma cię Oczyszcza sumienie, też w sumie tego chce Tlenek wodoru pokrywa mą skórę W każdej jego kropli zostawiam swój wizerunek [Verse 2: Koszo]
Jestem jednym z przechodniów i tak samo nie znam prawdy I mijam się z nią co rano, jestem ciągle jej ciekawy Znów chłód nie oszczędza dłoni i już popękały usta Wiesz zazwyczaj w środku nocy tu nie czekam na busa Nie chcę cisnąć z buta, wolę zdążyć to wygrać Zanim znów przyjdzie zima i polecą "Zimy" Bisza W ręku telefon, lecą krople na wyświetlacz Jest koperta, jakiś message, kto by teraz pisał esa Ej w Gliwicach, status vip-a nocą mógłbym mieć, nie pytaj Posłuchaj krzyku miasta, jak się niesie po ulicach Jest noc, jest dzień, jest noc, jest dzień, jest Ja pośród kałuż, i moknę przez ten deszcz Dobra okazja, gdy pada, to lawa odstawia swój atak od zaraz mam zapał Odpalaj, nie wahaj się, dawaj szampana i blanta i wchodzę na countdown Odliczam, cztery, trzy, dwa, jeden, zero Ej, zadzwoń jeszcze raz, teraz odbiorę telefon [Hook: Koszo] Płynie... nocą, dniem, wtedy gdy nie ma cię Oczyszcza sumienie, też w sumie tego chce Tlenek wodoru pokrywa mą skórę W każdej jego kropli zostawiam swój wizerunek