[Verse 1]
Budzę się kilka po piątej i do siódmej nie śpię
Dwie godziny czuję niechęć, potem bezsens przez sen
Chcę przeskoczyć sam siebie, kończę jak Martin Eden
Setki kartek, by nagle przepaść w otchłań z kretesem
Brałem wszystko ze słodką posypką z żyletek
Lejąc czystą na podniebienie pełne okaleczeń
Chłopiec z garfem na tratwie pośród szczątek zwierząt
Życie pizdy, co kradnie innym wiarę, nie wierząc
Moje imię to Legion, pieprzę piąte przez dziewiąte
Słowem - daję sen zagładzie, zanim sam w nią zwątpię
Chodzę obok kościołów na głos kpiąc z ich wnętrz
Mamy wspólne przeznaczenie, jego imię to Śmierć
Kaos Rain z Liquid Kid, mówię "let it rain"
Czterdzieści nocy i dni z odwróconym krzyżem w tle
To jest napad na wasz kler, szatańskie wersety
Salman Rushdie, LaVey w ucho szepcze mi teksty
[Verse 2]
Heliogabal, nabijam wasze ciała na pal
Pan i władca w niecałe osiemnaście lat
Tym się szczycę, że definiuję pustkę w zeszycie
Ciąg liter omija definicję perfekcyjnie
Szukam rytuałów przejścia gdzieś dwadzieścia lat
Bez gwarancji, że pozwolą mi się przestać bać
Diagnoza to dla mnie tylko prawda dnia
Wstać, przeżyć, nie przestawać wierzyć, kłaść się spać
Gdy przyglądam się wyrazom, wiem że niosą więcej niż potrzebne
By zamknąć rzeczywistość w Pismo Święte
Mam skromną biblioteczkę dzieł, o których nie wiesz
By je pisać, licencję dałeś swym podobieństwem
Żadnych imion nie wymienię, Ty masz swoje, jestem pewien
Zaraziły Cię zwątpieniem, które pewnie leczysz gniewem
Ojcze nasz, coś jest w niebie, ślę po Ciebie rakietę
Zejdź na Ziemię i skreśl tę planetę dokumentnie