[Verse 1: Veron]
Ten bit brzmi jak napisy końcowe
Jakbyś kazała mi stąd wyjść (co?) i powiedziała, że to koniec (serio?)
Nie jestem fanem happy endów i filmów z Hollywood
Jestem fanem głupich błędów i nietuzinkowych ról
Jestem fanem, jestem fanem strasznym
Jeśli tylko masz talent i szerzej na świat patrzysz
Wszystkie czarne scenariusze i złe zakończenia (jakie?)
Najbardziej je lubię, uwierz, a za to wiń Orwella
Jaki koniec? Jaki koniec? To kolejny etap
Kolejne 305, na które nikt nie czekał
To osobisty dystans w biegu po miejskim bruku
Tu nie chcę się wywyższać, tylko chcę Was ukłuć
Skansen chodzi po mieście, zwiedza miejski skansen
W bramce pije piwko, stąd płyną inspiracje
Mamy Was na oku, w ręku długopis, nie broń
Ty lepiej się uspokój i lepiej weź nam nie broń
[Verse 2: Kidd]
W rolach głównych ci, których trumny wprawią mnie w stupor
Reszta to zwykli statyści, blask nazwisk walczący z pustką
Reżyseria jest sztuką współpracy z ekipą
I potwierdza, że wspólny cel to jednak nie wszystko
Cinematic Orchestra, wszystko co dasz kończy klaps
Rozejdziemy się do mieszkań, by kłaść oczka w głowie spać
Mam swój soundtrack od lat, samotny człowiek i gla**
Weź dosłownie - już wiesz, jak piszę nocami rap
Be so kind, rewind the Jack Black on both sides
Puszczam oczko do spraw, póki mam 21 gram
To nigdy nie był mój film i mogłem wyjść już w połowie
Zamiast kolejny rok wbijać w napisy końcowe
Odsuwam odpowiedzialność, moje nazwisko - jedno z pierwszych
Za nim - setki kolesi od życiowej kaskaderki
Gram na zwłokę, asekurując każdy szczery gest
Chcąc tu wstawić pytajnik po każdym "The end"?