[Verse 1]
Jak chciałem nie być sam, musiałem być pod wpływem
Jeszcze częściej, kiedy chlam jest do żyję synonimem
Zanim wreszcie się zabiję, przestawię w "się" literę
Zacznę z wysokiego C i otuli nas cement
Gdybym mówił szczerze, stanęłoby w gardle
Gdybym miał spłacić cenę, bym się zadłużył najpierw
Gdybym wiedział, co się stanie, wybrałbym podobnie
Choć zabiera nam pamięć, to co było w tym istotne
Miało być dosłownie, mówię to wprost
Kiedy z dobrych wspomnień zostaje tylko tło
Gdybym miał zdefiniować, zabrakłoby słów mi
Więc pozostaje noc, która zamienia nas w kukły
Też to widzisz, śmiej się, jesteśmy śmieszni
Kiedy letarg chcemy zmienić w pijacki ekstrawertyzm
Budzi się świadomość, jedynie znamy pustkę
Stanowimy osobowość, która z nami utknie
[Verse 2]
Zabiję Cię, rozumiesz? Zaburzę wszechświat liter
W Dolinie Królów płyty podpiszę hieroglifem
Gdyby skończyło się wyciem, to łzy mi otrzyj
Ręce są zajęte, trzymają za orczyk
Jak zejdę, to trafię w próżnię pewnie
Prędzej niż uwierzę, że znów uśniesz beze mnie
Jak za Ciebie się wezmę, nie poluzuję chwytu
Nawet gdyby moje ręce miały wyjść Ci z głośników
Dałem Ci za dużo, bym tak se odszedł
Zbyt często słyszałem, że się zmieniam na gorsze
Choć sam częściej tonę w udawanych emocjach
Imituję życie jak Dexter Morgan
Umiem być i mieć, a raczej chcieć i móc
Bez pracy nie ma kwitu, a bez kwitu jest chuj
Więc szukam tej właściwej z quasi-słusznych dróg
Bo inaczej żyć tu, to jedynie próżny trud