Na koncertach, nafukani fani ryją mi głowe Pośród gimbusów i patologii może znajdzie się jeden ogarnięty człowiek A chcę robić tylko muzykę i być największym przechujem eva A wszystko zaczęło się w w pokoju z mikserem i mikrofonem Rozkruszyło się trochę, każdy poszedł w swoją stronę Trzeba zająć się bilonem Powoli zdobywaliśmy i zdobywamy szacunek pod blokiem Nasza muzyka leciała i leci w tym mieście Na początku wystraszone leszcze A ostatecznie wychodzi na nasze Lata trudu, za dużo pytań w oceanie cudów I tylko ten śmiech ludu, puste oczy wykręconych gnoi z pod klubu Dawno stracili to co ja odnalazłem po latach tułaczki Choć boję się, że znów to zatracę, boje się łez matki Nie boję się, że wyciągną mnie przykutego na widzenia jak w zoo małpy
Droga Buddhy, Imanuel nie pochwalałby to innego rodzaju Kanty I tak każdy jeden po drugim jesteśmy niewolnikami zdajesz sobie sprawe Uciekaj póki masz czas, próbuj i walcz, znikne gdy puszcze to dalej Suma znudzonych zwrotów, słów których nie chce a muszę użyć Błyski powrotu do miejsc zatrzymujących spokój, nie dających się zburzyć Ubrany jak Obi Wan, na końcu i tak zostaniesz sam Wylatuje i wracam jak Bocian, przez zaparowane okno patrze w dal Typie nie pozwole za chuj, żeby mówili mi co mam wielbić co mam przyjąć co mam czuć Pozostaje bierny unikam strachu, choć lęk nęka mnie w snach, nie dam sobie w morde pluć Szkole się jak padawan kroczę ścieżką mocy, jedna sprawa nie daje mi żyć Dlaczego odczuwam głód, im większe łaknienie tym ciszej krzyczę bis