Wolałam wiedzieć mniej, uwierz, to słodka nieświadomość
Tylko cenę zmień z tych przechadzek pustym miastem co noc
W beznadziejny lęk, który dotyka Cię dłonią
I choć to skostniałe paliczki lepiej głód czuć niż tonąć
Niech to będzie mocny głos ale tylko głos sumienia
żebym odrzuciła w kąt te wewnętrzne zastrzeżenia
Biorąc pod włos wyłącznie co niezbędne do istnienia
żarcie, wodę i prąd a nie wiarę w objawienia
W sumie, w sumie mam dość
Jednostka niewiele zmienia
Uwierz, znam to, mam w sobie od urodzenia
Niby to moc, bo niby kląć mam na stada przywidzenia
I powkładać między rząd literek coś z pokolenia
Wykolejonych gnojków, bękartów PRLu
Ich matek i ich ojców w wiecznej gonitwie do celu
Wyrwać coś z prądu, idei, wierzeń, choćby naiwności
żebyście kurwa wiedzieli, że tak się piszę w młodości
Zeżarłam zęby i żebyś to wrzucić kiedyś na nośnik mógł
Przebrnij przez resztki poezji spod moich wisielczych stóp
Krew kapie na stół
Krew kapie na stół
Mieszczę się w cudzej psychice między "wątpię" a "nie sądzę"
W świecie gdzie główne granice wytyczają ludziom pieniądze
I cóż, że wątpię w rozsądne wyjście z konfliktu
Wyrzucam bombę w widownie, oczy oślepłe od blichtru
Przywileje artystów jak skłonności do picia
Wykolejone idee i w sumie nic więcej z życia tu
Znika punkt oparcia, witam w pustych knajpach
Cisza i ostatnia kolejka na stół bo nie ogarniam już
Widziałam więcej niż reszta, pieprzę to, przestaw
Tryb na slow-motion lub rusz dupę z miejsca
Nie chcę pamiętać, znam serię ekstaz
Mam więcej szczęścia bo wiem jak się spada w dół
I chuj mnie cała reszta, to ból przez głód człowieczeństwa
To mój indywidualny bój w kontrze do tego szaleństwa
Zmądrzej jak reszta znaczy skomplej o drobne
Krew kapie na stół papier przesącza krople