[Verse 1: Boxi] Rodzice chcieli, żebym skończył studia, żył w tym dobrobycie Bez stresów jak oni mieli, w chuj lat miał wygodne życie Tak dzisiaj, nie mamy hajsu, który jest iskrą w pomysły Małe mieszkania, fury ściskają nam wszystkim umysły Ta, te sny mamy tak ciężkie, próbuje im sprostać Gdy idę do pracy nadal je czuję - pięć kilo na kostkach Najsłodsza droga, he, zgrywam się Nie wpierdalam tynku z ścian, ale chyba nie Co u mnie? Żegnam stok, ale wracam jak tagi na nich Bo gdy mijam mój blok nadal mury krzyczą wspomnieniami - to jest dla nich I dla typów, którzy tam zostali Wracając z pracy widzę jak słońce pada dla nich promieniami Od marzeń z piaskownicy do marzeń zza biurka Na razie od biedaków dzisiaj do bogaczy jutra Twardo stąpam po ziemi, choć myśli mam przejebane Nie wierzysz, to patrz, tu wszystkie chodniki są popękane [Refren] Nigdy nie będę gadał, że moja droga to dno Jej nie przejdziesz zamiast mnie Zobacz, swoją masz, ziom I choć czasem wkurwiam się, gdy spoglądam na bok Ten świat pędzi, muszę też, albo skonam tu, bo... Nigdy nie będę gadał, że moja droga to dno Jej nie przejdziesz zamiast mnie Zobacz, swoją masz, ziom I choć czasem wkurwiam się, gdy spoglądam na bok Ten świat pędzi spełniać cel albo skonam tu, ziom [Verse 2: Boxi] Dawno nie byłem tu w Kajki, widzę korozje na bramce Drogą na której zdzierałem najki biegnę dziś właśnie Jest świt, mgła na polanie i bit na słuchawce W bani te słowa, które zostawię tu jak nożem na ławce Czas leci, koniec zimy, rzuć ten urok ferii Trza skręcić w wolnej chwili siano na urlop w Breli To mój rok, bejbi, już czuje ten ukrop, bejbi Ta, bo jadę tam od trzech lat, jakbym szedł kurwa z Kenii Gdy byłem dzieciakiem, patrzyłem pod nogi tak ciągle Jak większość szukałem, nie wiem, chyba drobnych na colę Dziś idę ulicą pewnie, w oczach niebo głęboko Bo wiem, żeby zgarnąć ten hajs muszę mierzyć wysoko
I choć czasem jedyne wyjście, to wyjście na bro Jak zawsze weźmiemy po dwa Żywce, Tyskie na blok Tu nie ma wczuty, jakbyśmy z uczuć byli wyprani Skurwysynu, weźmiemy co nasze, Ty lepiej wyryj to w bani [Refren] Nigdy nie będę gadał, że moja droga to dno Jej nie przejdziesz zamiast mnie Zobacz, swoją masz, ziom I choć czasem wkurwiam się, gdy spoglądam na bok Ten świat pędzi, muszę też, albo skonam tu, bo... Nigdy nie będę gadał, że moja droga to dno Jej nie przejdziesz zamiast mnie Zobacz, swoją masz, ziom I choć czasem wkurwiam się, gdy spoglądam na bok Ten świat pędzi spełniać cel albo skonam tu, Flojd [Verse 3: Flojd] Pamiętam czasy jak niejeden był b-boyem cru Miał swoje snoop, zamiatało słabych gości Ale to jest już za nami Na Twojej róż drodze nie sypano też tu nigdy Na rozdrożu stoję dróg, ukrywając tylko w sercu blizny Wydaję parę stów co miecha, żeby mieć swój kąt, nie że gajer luz Odpalam faję znów, siedząc na parapecie okna, którą palę już Nie liczę, kurwa, może jestem nie poważny, ale cóż... Nikt z nas nie miał łatwo Przypomnij sobie jak koleżka z bananem i piłką roześmiany zbiegał klatką Dziś to zmienia banknot, wiek I to, że musimy zjeść, mieć na ruchy i wyjebać nieraz alko Często też mnie gniecie jebany stan konta Ale pierdolę, z tekstem lecę, nie gram w totka I chociaż nie wiem nigdy co tu jutro nas spotka To jest mi dobrze z nią - moja droga jest najsłodsza [Refren] Nigdy nie będę gadał, że moja droga to dno Jej nie przejdziesz zamiast mnie Zobacz, swoją masz, ziom I choć czasem wkurwiam się, gdy spoglądam na bok Ten świat pędzi, muszę też, albo skonam tu, bo... Nigdy nie będę gadał, że moja droga to dno Jej nie przejdziesz zamiast mnie Zobacz, swoją masz, ziom I choć czasem wkurwiam się, gdy spoglądam na bok Ten świat pędzi spełniać cel albo skonam tu, ziom