Mówię prawdę, bo nie dorastałem na kompleksach
I nie muszę krzywd odbijać sobie teraz w tekstach
Umiem już ocenić, co należy do wygranych
Bo być sławnym, a być sławnym i cenionym to dwie całkiem różne sprawy
Więc uszanuj mnie jako artystę, nie myl hierarchii elementów
I pamiętaj – bez artystów nie ma managementu
Wierz mi, były propozycje, żeby iść na skróty
Ale jakoś słabo grzeje mnie zostać oplutym
Miałem ciuchy od sponsora, więcej ich niż kilka
Blef je nosił z dumą, ale w klipach nie wyglądał jak choinka. Tytuł nawiązuje do tytułowego singla z albumu De La Soul „Stakes Is High” z 1996 roku, czyli jednej z płyt, które dla Emila Blefa stanowiły największą inspirację. Solowe wydawnictwo mniej popularnego członka Flexxipu „Mam taką twarz, że ludzie mi ufają... Billing” z maja 2008 roku to jedna z najinteligentniejszych, najlepiej napisanych płyt w rodzimym rapie. Niestety może też pretendować do smutnego miana najbardziej niedocenionej. Swoje zrobiła beznadziejna promocja albumu i niezbyt przebojowa postawa samego artysty, który nigdy nie pretendował do roli gwiazdy. Blef wyrastał poza ciasno postrzegany i rozumiany hip-hop. Był poetą, księciem rapowego konceptu, rzeźbiarzem słowa, sprzedawcą tekstowych pejzaży. Ujmował szczerością, erudycją i pewnością siebie, która nie była butą, lecz prawdziwie rapowym ego trippin'. Nagrał bardzo dobry album, pierwszy, na którym jego specyficzny flow nabrał właściwej płynności i zaczął działać na jego korzyść. A potem w zasadzie pożegnał się z hip-hopem. Szkoda, wielka szkoda