Ależ będzie chyba dobrze, ewidentnie fajnie gdy
Histeria i jebany kompleks legną martwe nim opadnie pył
Robie sobie usilnie wymówki- yolo za życia
Alfabet dla durni co pierdolą bez pokrycia
Aby brnąć chciewie dalej ego fałszywie głosi hasło
I jest kląć lepiej mi nieraz okazując pewnie słabość
Tu uważam właśnie za żaden powód do dumy
Gdy ten alfabet wyraźnie staje się gwoździem do trumny
Słabo wierze w siłe, usilnie wierze w słabość
Dotąd nic nie zrobiłem, robiąć ciągle to samo
Staram się wszystko olewać, nawet olewać starania
Przez to ciagle dostaje dając sobie oddawać
Daje sobie zabrać głos, pozwalając głośno milczeć
Czuje się codzień jak zawsze czując się zawsze niezwykle
Prawdą jest to że kłamie, nie wiem co z tym zdziałać
Ponoć reszcie odstaje, może się nie wydawać
Ref
Od początku do ońca kłamie sobie w żywe oczy
Widząc zawsze minusy, cierpiąc na krótkowzroczność
Od zawsze szukam środka nawet gdy niewidoczny
Licząc że są plusy, wierząc chyba na sto pro
Nie czuje się samcem alfa, prędzej jak beta człowieka
Nie potrzebuje wskazówek, mam w końcu własne jak omega
Ciągle czuje się wypalam mimo że pale się do roboty
Dlatego codzień jak sam fenix czuje się nowonarodzony
Stoi za mną garstka ludzi, ja obracam to w egzamin
Kto ma zamiar mnie opuścić gdy odwracam się plecami
Ten wyścig to nie dla mnie ale stawiam w tyle reszte
Bo też nie mam w nosie mety, choć obrałem własną ścieżke
Biegne po kwit, szacunek, zwykle odchodzę z kwitkiem
Pędzę by żyć jak umiem, a wciąż żyje jak zwykle
Wejde na szczyt by ujrzeć więcej niż dotąd widzę
Pewnie że nikt nie pójdzie za mnie, dokąd idę
Ciągle słysze o Monecie i zawsze chodzi o hajs
Bez obrazy pieprze taką sztuke, bo jest zbyt łatwa
W tym momencie weź farby i pomaluj mój świat
Przez negatyw ciągle widzę, idę w ciemno do światła
Ref