Wojciech Nosowski, ur. w 1982 roku w Warszawie. Raper znany wcześniej jako Kret One, później zaś jako Dizky. Prezenter, DJ, a czasem i producent, współzałożyciel formacji TJK i Stare Miasto, uznany przez redaktorów miesięcznika „Machina” za jednego z trzydziestu najlepszych polskich raperów. W swojej twórczości stawiał na pozytywny przekaz, popularyzowanie wszystkich elementów kultury hiphopowej oraz staranny, odpowiednio gęsty, techniczny rym. Jako jeden z pierwszych raperów w Polsce nagrywał do żywych instrumentów, wziął też udział w prekursorskiej dla polskiego neo-soulu produkcji LariFari i wystąpił na pionierskiej serii winylowych kompilacji „JuNouMi”. Był szanowanym za umiejętności freestyle'owcem, członkiem Obrońców Tytułu. Oficjalnie zadebiutował w wieku 16 lat, wydanym w 1998 roku albumem „Stare Miasto”. Pełna młodzieńczego entuzjazmu płyta stała się jednym z głosów „jasnej” strony polskiego rapu. Wydana trzy lata później płyta „Minuty” pokazała, jak może wyglądać dobry trueschool po polsku. Tuż po premierze krążka zespół zawiesił działalność, a raper rozpoczął aktywność solową, której owocem była płyta „IQ” nagrana wspólnie z producentem Praktikiem. Do historii przeszło parę gościnnych występów Dizkreta, m.in. „Gotów na bitwę” z płyty Eldo, za sprawą którego raper wplątał się w konflikt z Tedem, ale też zwrotki u Praktika, Waca, Reda, Ośki, Paresłów, 2cztery7 czy na turntablistycznej kompilacji „Manewry ciętego dźwięku”. Obecnie Dizkret zawodowo zajmuje się działaniami na styku marketingu i sztuki. Przypomniał o sobie w 2012 roku na oddającej hołd klasykom polskiego hip-hopu, doskonale przyjętej i wydanej ponownie w 2013 składance „Niewidzialna nerka” – ale już jako producent
Pierwszy zespół TJK współtworzył wraz z kolegami z warszawskiego Ursynowa, Onarem, WuBe i Nicerem. Sam miał wówczas niewiele ponad 14 lat. Dziś na całą sytuację patrzy z dystansem i ironią: – Nasze ówczesne zachowanie niewiele się różniło od poczynań obecnych hipsterów. Zauważyliśmy coś, co się dzieje za granicą, w USA, doszliśmy do wniosku, że będziemy najbardziej cool, jeśli zaczniemy robić to samo u siebie w szkole, na osiedlu, w mieście, pchani odwieczną potrzebą bycia fajnymi. Dziś robi się startupy albo otwiera z kolegami modną kawiarnię, a my postanowiliśmy robić rap – wyjaśnia Dizkret. Wraz z kolegami z zespołu śledził więc najróżniejsze rapowe tropy w muzyce, podpatrywał, starał się przełożyć to na rodzimy grunt. Pierwsze nagrania TJK odbywały się w pokoju jednego z chłopaków. Jak wspomina artysta, w jednym kącie pomieszczenia siedział perkusista i uderzał w bębny, z żyrandola zwisał mikrofon, do którego nawijali raperzy, a w drugim kącie stał magnetofon. Wszystko było nagrywane na jednej ścieżce. – Nasz pierwszy kawałek miał refren: „Bij rasistów, niech dostaną kopniak / doprowadź ich do stanu najwyższego stopnia”. To był taki punkowo-hiphopowy numer, bo punk też był wtedy cool i anty – wspomina artysta. Fundament twórczości Dizkreta stanowiła fascynacja hiphopem jako kulturą czterech elementów, oldschoolem rodem z kultowych dla gatunku filmów takich jak „Wild Style”. – Jak słucham rapu z początku lat 80., to czuję sentyment. Myślę o tym, jak o muzyce mojej młodości, ale przecież my ten oldschool kultywowaliśmy u schyłku lat 90., większość naszych ulubionych utworów miała wtedy po kilkanaście lat – opowiada raper. Co ciekawe, Nosowski należał już do pokolenia, które miało także swoich polskich idoli, choćby 1kHz i Warszafski Deszcz. – Wtedy niewielka różnica dzieliła to, jakim wzorem do naśladowania był dla nas Volt, a jakim KRS-One. Trochę ich małpowaliśmy, a trochę robiliśmy swoje. Bardziej chyba jednak małpowaliśmy – ocenia Dizkret. Wspomina też debiutancki występ TJK, kiedy to jako piętnastoletni początkujący MC wystąpił na supporcie przed Run-D.M.C. – Dziś wydaje się to głupie, ale wtedy największą podjarką był dla nas fakt, że dzielimy garderoby z naszymi idolami, na przykład z Ceube – mówi
Rok po scenicznym debiucie TJK na Rap Day Dizkret i WuBe stworzyli nowy zespół, Stare Miasto. Trzecim raperem grupy został ich kolega WujLok. Dzięki innemu znajomemu, DJ-owi Spike'owi, poznali instrumentalistów zdolnych wzbogacić brzmienie muzyki nowego zespołu. – Trudno było mówić o jakiejkolwiek wizji, kiedy trójka szesnastolatków zakłada zespół z kilkoma niemal trzydziestoletnimi muzykami – wspomina tamte czasy Dizkret. Artyści grający wcześniej acid jazz chcieli sprawdzić się w projekcie hiphopowym. Członkowie Starego Miasta na jazzie nie znali się dobrze, jednak zdawali sobie sprawię, że partie instrumentalne to nobilitacja i otwarcie zupełnie nowych możliwości. Szybko się okazało, że dobry klawiszowiec w chwilę wyczaruje upragniony podkład w klimatach A Tribe Called Quest. Panowie edukowali się nawzajem, rozszerzając swoje horyzonty. Majki i Korzeń podrzucali jazz, Dizkret i spółka m.in. nagrania The Roots. Chemia była dobra i Stare Miasto dość szybko weszło do studia i przygotowało debiutancki materiał „Stare Miasto” (1998). Za sprawą znajomości instrumentalistów udało się podpisać kontrakt z wytwórnią PolyGram. – Pierwszy singiel wybrał Staszek Trzciński, dzięki czemu do dziś wszyscy kojarzą mój dorobek artystyczny z jedną piosenką – komentuje Dizkret. Chodzi mu o utwór „Jak się poruszać po mieście”, przez który do Starego Miasta przylgnęła etykietka grzecznego zespołu dla grzecznej młodzieży. Nosowski nie irytuje się tym nazbyt, bo wie, że tak właściwie nie był to przekłamany obraz. Sam przyznaje, że wraz z resztą raperów był o 4-5 lat młodszy niż reszta znaczących twórców na warszawskiej scenie. – Byliśmy traktowani jak małolaty, ale z dużą dozą sympatii i wsparciem – wspomina. Na debiucie Starego Miasta swoje propsy nagrali zresztą Tede i Numer Raz
Kolejne trzy lata przyniosły zdecydowany rozwój świadomości muzycznej Dizkreta. Wziął się za swój warsztat tekściarza. – W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czym różnią się raperzy, których lubię słuchać, od tych, którzy mi się średnio podobają. Punktem wspólnym okazał się sposób układania tekstów, gęstość rymów w wersach. Postanowiłem więc sam z tym poeksperymentować. Dla mnie było ważne, jak coś brzmi. Oczywiście przy zachowaniu jakiejś treściowej wartości. Forma jednak była ważna. Dlatego razem z moim ówczesnym przyjacielem z osiedla, Pezetem, robiliśmy sobie wzajemne wyzwania, ćwiczyliśmy – wspomina Dizkret. Efektem tych wytężonych ćwiczeń była druga płyta Starego Miasta, „Minuty” (2001), na której Pezet pojawia się aż w trzech utworach. Wydawnictwo okazało się fundamentalne dla całego trueschoolowego ruchu hiphopowego, jaki zaczął rozkwitać na początku XXI wieku w Warszawie w odpowiedzi na nadmiar „prawdziwego”, patologicznego, ulicznego rapu. Propozycją stał się rap techniczny, etosowy, odwołujący się do tradycji propagowanych niegdyś w USA przez Native Tongues. Na „Minutach” znów sporo jest ciepłego brzmienia żywych instrumentów, płycie dalej jednak od typowych dla debiutu jazzujących czy zabarwionych tanecznym funky podkładów, a bliżej do esencjonalnych hiphopowych klimatów. Krążek promowały dwa klipy: do oskarżycielskiego w wydźwięku, zrywającego nieco z obrazem miłych dzieciaków „Showbizu” i do tytułowych „Minut”. Ten pierwszy został nominowany do nagrody Yach
Po premierze drugiego albumu Stare Miasto zawiesiło działalność, a Dizkret rozpoczął nagrywanie w projekcie Dizkret/Praktik. Wspólny album „IQ” ukazał się już w 2002 roku i zebrał pochlebne recenzje. Pisano o nim: „Ambitny, ale powinien trafić w gusta wielu słuchaczy, dla których hip-hop nie kończy się na ulicy i... kryminalnych zajawkach” (Bandi, wp.pl). Andrzej Borkowski z magazynu „Klan” oceniał z kolei, że „to po prostu zgrabny pakiet kilkunastu utworów, których miło się słucha i z przyjemnością do nich powraca, ale zbyt dużo w nim momentów średnich, by można było mówić o krążku wybitnym”. Album nie odniósł sukcesu komercyjnego, czego przyczyny dziś można upatrywać w słabej promocji ze strony stawiającego pierwsze kroki na rynku wydawniczym labelu Konkret-Dilpak. – To właśnie w tym momencie sam zainteresowałem się mechanizmami promocji muzycznej, co potem zaważyło na mojej karierze zawodowej. W efekcie więc była to dosyć pozytywna porażka – mówi Dizkret
Po solowym debiucie przez moment działał jeszcze z kolejnym projektem muzycznym The Headnods, problemem jednak okazało się, że Dizkret stał się zupełnie zbędny na scenie. Przejął rolę producenta koncertów, wreszcie podjął – jak sam mówi – najważniejszą decyzję w swojej artystycznej karierze i odszedł od występowania. Do polskiego hip-hopu zniechęciło go wiele czynników. – Przede wszystkim funkcjonowanie na tej samej scenie co ludzie, z którymi nie czułem żadnego związku, ani artystycznego, ani społecznego, ani też przez wspólne wartości. Z większością łączyło mnie to, że rapujemy do podkładów o zbliżonej liczbie BPM, nic więcej. Polski hip-hop od strony estetycznej był i jest dosyć brzydki, przaśny, a dla mnie ważny był także wizualny aspekt muzyki. Interesowałem się projektowaniem graficznym, typografią, fotografią. Polski hip-hop do dziś kuleje pod tymi względami. Mógłbym powiedzieć, że rapowałem dla siebie i swojej satysfakcji, zamknięty w studiu niczym natchniony poeta – ale to bzdura. Dobijało mnie to, na ile rapowanie określa cię jako człowieka – jak się ubierasz, co myślisz, kogo nienawidzisz. W pewnym momencie fakt, że rapuję, określał moje zainteresowania w jakichś 15-20 procentach. Stwierdziłem, że czas poświęcić się innym zainteresowaniom, w tym innym gatunkom muzycznym, które w międzyczasie polubiłem – obszernie wyjaśnia Nosowski. Obecnie wciąż pozostaje blisko muzyki i sztuk audiowizualnych, zajmując się jednak przede wszystkim sprawami promocyjnymi. Nie rapuje