Tylu z was chciałbym zabić, pielęgnuje swą nienawiść
Przez świadomość, że świata raczej nie da się naprawić
Dałem wam wiele czasu, aspołeczność rosła wolno
Jak kolekcja filmów p**no, krętą drogą
Do antypatii do świata nawet we mnie
Jakoś muszę sobie bez ciebie radzić, o bejbe
Chcecie mnie? Bierzcie, gównożercy
Jeden gest nie wystarczy, by uwierzyć
Kapitalizm już znacząco podciął nam skrzydła
Dehumanizm przez powszechność z nami wygrał
Gdybym nie był taki pasywny, nie tylko bym bluźnił
Gdybym nie był takim tchórzem, dawno bym to rozkurwił
Gdyby nie ten funkcjonalny an*lfabetyzm
Wyszedłbym wam naprzeciw. Rap to domena twardzieli ścierających wrażliwość na ulicach jak podeszwy przechwalających się hedonistów i imprezowych zwierzaków? Owszem, ale nie zawsze to gatunek bardzo pojemny i uniwersalny, naturalne więc, że na jego marginesie pojawili się też i tacy artyści jak Faczyński i Kidd. Na swojej „Pansofii” z 2004 roku pokazali świat aspołecznych nadwrażliwców, niedostosowanych dzieciaków z bloków, których przemądrzała twórczość poszła w zupełnie inną stronę. Cały album aż roi się od dotkliwych deprecjonujących wszystko wersów. Podmiot liryczny to typ, z którym „podobno nie da się żyć”, za sąsiadów ma samych ludzi bez przyszłości. Nic dziwnego więc, że „potrafi ubrać życie w takie słowa, że będziesz, kurwa, tydzień wymiotował”. „Sztuka robienia sobie wrogów” ma coś jeszcze. Jest niczym hymn wściekłych wyrzutków, ludzi, którzy wiedzą więcej i czują więcej, a zarazem kompletnie nie potrafią sobie poradzić z życiem. Mocne wersy i refren, który wbija się w pamięć, skontrastowane z obskurnym, niedoskonałym beatem mają potężną siłę rażenia i nie straciły nic na aktualności nawet dekadę od powstania