Kiedy przyjdzie mój kres i odejdę z tego świata
Proszę, nie wylewaj łez, nie chcę, żebyś po mnie płakał
Lecz wspominał fajne chwile, każdą, kurwa, piękną chwilę
A tym, co mnie nie znali, powiedz, jaki serio byłem
Jak coś będą gadać źle, weź to pierdol, no i tyle
I spełniaj każdy sen, bo ja swoich nie spełniłem
Pozdrów ode mnie rodzinę, mamę, siostrę, ojczyma
Tacie zapal znicze, niech będą darem od syna
Wybacz za mnie moim wrogom, podziękuj przyjaciołom
Bo kiedy nie było spoko, to zawsze stali obok
Pompuj zajawę w młodych, co rzucają wolne słowo
Biało-fioletowe koty, by z dumą nosiły logo
Niech to robią jak potrafią, a będzie iść ku lepszemu
Gdy poparcia mają mało, wydrzyj ryj w moim imieniu
Każdemu z osobna, bo gdy zabraknie mnie w tłumie
To mają pamiętać, kto im najbardziej kibicuje
Stary, masz tu parę słów, prosto z serca pisane
I gdybym kiedyś nie mógł się pożegnać
Więc pamiętaj, gdy kiedyś odejdę na stałe
Każde z tych wersów wtedy traktuj jak testament
Weź kolekcję moich krążków, by kurzem nie obrastały
Przekaż w ręce ziomkom, których nie stać jest na oryginały
By kumali dobre style, jak brzmi prawdziwy bangier
Nie to, co propsują szczyle, co ślepo idą za trendem
Bo ktoś musi edukować, gdy pojęcie jest mizerne
Jak grała stara szkoła, kto uchodził za legendę
Szpetne bloki pokoloruj, na klatinię chwyć za marker
I po raz ostatni wrzuć moją ksywę za mnie
I odwiedź ukochaną ławkę na żoliborskich sadach
Która, kiedy coś się działo, to zapomnieć pomagała
O wszystkim, co przykre, była odskocznią dla nas
I aż boję się pomyśleć, ile jak dotąd widziała
Przez lata na niej spędzone, kiedy brakowało monet
Każdy marzył o milionie albo żeby wyjść na swoje
I nawet jak ze mną koniec, a życie było porażką
Spoko, nie jesteś stracony, póki moi ludzie walczą
Stary, masz tu parę słów, prosto z serca pisane
I gdybym kiedyś nie mógł się pożegnać
Więc pamiętaj, gdy kiedyś odejdę na stałe
Każde z tych wersów wtedy traktuj jak testament
Nie chcę żaden stypy ani smutów przy flaszce
Żeby mordy z ekipy na wieńce dawały kabzę
Gdy na zawsze odejdę, weź kumpli na rejon
I parę łyków z butli chluśnij na beton
Żebym poczuł ten smak, będąc sześć stóp pod ziemią
Nie że spokoju duszy, lecz wszystkiego dobrego
Bez zbędnego pierdolenia, w stylu jaka wielka strata
Szczerze, ziomku, doceniam, choć to wcale nie pomaga
Bo gdy karawan mnie zgarnie, niech któryś z żałobników
Odkręci szybę w aucie i puści bumbap z głosników
By ci, co mnie żegnają, w rytm bujając się do rytmu
Wyrzucili rozpacz całą, choćby i na kilka minut
Przejedźmy obok rewirów tych, do których czułem miłość
Niech ucieszy mnie raz jeszcze znajomych ulic widok
Stary Żoliborz, choć mieszkam daleko stąd
Do końca będę pamiętał, nie ma miejsca, jak dom