1.Wilki wyją, gdy ja pędze przez las, przy mnie król szczurów nie poruszał się a pełzał 2.Zjem was, typie lepiej uważaj, bo gdy księżyc świeci w pełni to ja wpadam 3.do ciebie na rewir, wprowadzam zmiany jak Stalin i Lenin, oczywiście giną przy tym ludzie 4.wyrywam im czaszki, robie to na luzie, ty się gibiesz jak kadłubek, na meczu piłki nożnej 5.Niose śmierć jak moździerz, masowe ludobójstwo, Likan wychodzi na powierzchnie, na ucieczke jest za późno 6.Srebrne kule nic nie dadzą, tylko najbrutalniejsi dobrze sobie radzą, ta bestia to paradoks 7.Nie wiem czy sie cieszyć czy rzewnie płakać, że każdej nocy przyjmuje postać wilkołaka, mam kły jak Baraka 8.Szatkuje tych śmieci, , ludzie są bezczyni, boją sie śladów krwi, które prowadzą do piwnic Ref. Wilkołak! Ta wilkołak, likantropia, rozdarta szyja, to moja robota, pożeram tych słabiaków, to wyklęte dziecko rapu, na tracku przynoszę strach łaku, nadchodzi czas braku ludzi w miastach, jak pożeram laików, to mlaskam, krew parska, ja to kocham, jak widok wietnamskich wiosek po nalotach! 1.Pożeram wszystkich, dorosłych, starców, dzieci 2.To czas mojej Vendetty, prywatna wersja zemsty, kiedy w brzuch zatapiam zęby, ty w ryju zatapiasz pręty 3.Jestem niebezpieczny i nieobliczalny jak Zodiac, jak Czarna Dalia, bardzo dokładna zbrodnia 4.Nie złapiesz mnie, sprawa prosta, ból rozchodzi sie po kościach, i szczerze już dość mam, waszych przechwałek 5.Porozrywam was i na luzie pójde dalej, to nie kazanie, ani nie serenada, to jak syrena, gdy bomba na miasto spada 6.Krew nie tryska a pada, gdy odwiedzam twoje cztery kąty, nie jesteś francuzem, a przyjmujesz na ryj bomby
7.Potem udajesz, że nic sie nie stało, najwidoczniej cipeczko, ciągle ci mało, wróce tu, pożegnaj sie z mamą 8.Złamie ją potylicą w strone pięt, a potem jak Sub Zero wyrwe kręgosłup i łeb! Ref. Wilkołak! Ta wilkołak, likantropia, rozdarta szyja, to moja robota, pożeram tych słabiaków, to wyklęte dziecko rapu, na tracku przynoszę strach łaku, nadchodzi czas braku ludzi w miastach, jak pożeram laików, to mlaskam, krew parska, ja to kocham, jak widok wietnamskich wiosek po nalotach! 1.Ed gein przy mnie, to zenek Martyniuk, więc japa tam szczylu, zalew brutalnych rymów 2.Reprezentant nieświętego stylu, brutalny morderca, jak kapłan Azteków wyrywam serca 3.Z tych rymów spływa wstręt, krew i pot, powyrywam nogi, ręce, na końcu łeb, kadłubek nie jest w stanie uciec, no nie? 4.Flaki są bardzo smaczne, już mlaszcze, zanim złapie ofiare, piramidy z ciał usypane, ręka, noga, mózg na ścianie 5.Lece dalej, nie mam żadnych barier, jak Lonergan mam własną farme, znasz mnie, nawiedzam cie każdej nocy 6.Tu nie pomaga kocyk, ja nie jestem, ani w szafie, ani typie pod łóżkiem 7.Kiedy szarpie swe ofiary, kły mi się szczerzą, to ja zostawiam znaki, u Boga za miedzą 8.To moje kredo, a pro po Boga, ten piec u niego, służy do palenia pogan Ref. Wilkołak! Ta wilkołak, likantropia, rozdarta szyja, to moja robota, pożeram tych słabiaków, to wyklęte dziecko rapu, na tracku przynoszę strach łaku, nadchodzi czas braku ludzi w miastach, jak pożeram laików, to mlaskam, krew parska, ja to kocham, jak widok wietnamskich wiosek po nalotach! Skit