1
Mój status wieczny, to niebezpieczny od kiedy w to gram
Jak wsciekły pies bezpański, albo jak irański program
Nuklearny, w totalny, sposób gdy wokal dogram
Wszystkich mc's pokrusze, ich dusze ku niebu popcham
To kopie niczym sto gram, dzienny program obejmuje
Mordowanie pisaniem, wszystkich dennych co ssą chuje
Siekanie rapowaniem, lini bezcennych, pojmujesz?!
Tyranie na spełnianie, marzen sennych ktore snuje
Tak sie teksty buduje, przy tym swiat wiruje wokół
To powoduje, ze czuje sie bogiem tak jak fokus
Prezentuje tu dumnie, co iskrzy u mnie w połmroku
Proponuje przywyknac, nie da sie uniknac szoku
Zepsuje w kazdym bloku, w kazdym lokum sprzety audio
Przyozdobionym w sk**e, mym stylem dotknietym magia
Wchodze w uniesień stany, szarpany ekspresją nagła
Moc mej liryki, prawa fizyki jest w stanie nagiac
Nie, mnie sie nie da zagiac, gdy składam zjadam kazdego
Wciaz dniem i noca władam moca, ognia piekielnego
Wirtuozeria w arteriach, mych z krwia od dnia pierwszego
Mojego zycia płynie, i nie przeminie nic z tego
Wypuszczam tu z pieknego, mego tworczego umysłu
Ekstremum zabojczego, lirycznego teroryzmu
Głosnych eksplozji mnogosc, rodzi błogosc dla mych zmyslów
Niszczenie przez tworzenie, to szczodrosc mego artyzmu
2
Nie mam Paca czy Biggiego, wydziaranego na skórze
Mam siłe kazdego zmarłego. mc zakleta w piórze
Tresci mych rekopisów, to tresc przepisów na burze
Zbierzcie siły, krolów obecnych i byłych, ja je zburze
Wierzcie, w mojej naturze, sa serie powtórzen nagłych
Wybuchów ekspresji, tworczej agresji bez zadnych
Pierdolonych granic, mam za nic raperów fajnych
Tych chujowych czy topowych, topowych mam tez za marnych
Melodie dzwieków czarnych, w niewyobrazalny sposób
Prowokuja me zabojcze, mysli tworcze by do głosu
Dochodziły i niszczyły, rodziły siły chaosu
I wchodzily z gracja piły, w srodek kiły badz patosu
Rap mordy dla rozgłosu, to moj sposób na zycie
Kłade raperów grupami, wierszami w moim zeszycie
Tresc z rymami, uklada mi zaglade w trackach na płycie
Bo o to chodzi w rapie, łapiesz?! nadchodzi niszczyciel
Aby zrodzic o świcie, poszycie z słów ułorzonych
Tak kunsztownie, ze dosłownie przykryje rap pierdolonych
Mistrzów pióra, co poswiadczy góra przepełnionych
Ma moca kartek, co sa warte wiecej niz pieprzony
Zalew propsów z kazdej strony, działam wciaz w właczonym trybie
Dewastatora w utworach, to jedno z moich skrzywien
To pora na Autora, co zzora ta gre dotkliwiej
Niz przewidywali, mali ludzie w swojej perspektywie
Nie, urazy nie żywie, skurwysyny
3
Dwójki sa dla mnie chujowe, trójki standardowe przez to
Czwórki wyborowe, wybuchowe piatki, szostki czesto
Tez w teksty wstawiam, przez co stawia mi wzorowe gesto
Przez ten styl stopnie, ten ktorego dotknie me szalenstwo
Tak, tworze pokrewienstwo, oraz małrzenstwo zarazem
Z perfekcyjnoscia, z pewnoscia przeklete przez ołtarze
Wiec przegiete nadwyraz, teksty wyraz za wyrazem
Ciagle z głowy wysnówam, i wyplówam mc's w twarze
Jestem rymów cesarzem, kronikarzem mych kreacji
Generuje, zapisuje, i czuje moc satysfakcji
We mnie wzrastajacej, wynikajacej z tej akcji
Wiec tworze stale, bo tym mnoze skale mej atrakcji
To nowej generacji, automat wariacji słownych
Mega artystycznych, ultra technicznych kunsztownych
Po chwili koncentracji, wdziek rewelacji cudownych
Ogarnia przestrzen, author jest wieszczem zniszczen dosłownych
Mistrzem zniszczen klarownych, zgliszcze gry w wymowny sposób
Swiadcza bez słowa, ze to wzorowa sztuka chaosu
Nie tuzinkowa, atomowa, wiec szukam rozgłosu
Dla moich wierszy, słów zasób wiekszy mam od kolosów
I sposób na kombosów, z tych słów serii budowanie
I w mc's punkty witalne, centralne nimi trafianie
Me monumentalne linie, płynnie podkreslaja zdanie
Ma inteligencja, to ma licencja na zabijanie
4
Dajcie mi trzystu, solistów rozniacych sie pogladami
Rymami zrobie z nich grupy, łaczac im dupy z ustami
Tak rap łaczy nie dzieli, skurwieli jak powiadali
W mojej interpretacji, po fascynacji filmami
Składam rap godzinami, wciaz z obawami ze moge
Z tomami wierszy, skonczyc na pierwszym burzac podłoge
Z tonami tomów, wpasc do domu komus, spasc na głowe
Bo stron pokrywanie, i składanie ich jest mi nałogiem
Z ktorego wyjsc nie moge, i nie chce bo łechce to mnie
Niezmiernie przyjemnie, niezmiennie mnie nieprzytomnie
Blogoscia zalewajac, pamietajac o atomie
Kazdym we mnie bedacym, tworzacym ma anatomie
Tak!, płonie we mnie płomien, gromie w mym ogromie rymów
Kazdego z tworzacych, w moja gre grajacych skurwysynów
Ma głowa co dzien słowa, wypuszcza jak z karabinu
Aby błyski chwały, przywierały mi do psełdonimu
Okalały akronimu, litere kazda przez wiecznosc
A wiec stagnacja, czy rezygnacja, to niedorzecznosc
Dla mnie, ja przez mą manie, karmie sie, znajac zalerznosc
Objetosci tworczosci, a sytosci ducha wewnatrz
Mam wysoką skutecznosc, w skracaniu, rwaniu pewnosci
Goscia co z namietnoscia, pierdola ze ich zdolnosci
Sa niesamowite, ja z apetytem w całosci
Je zjadam kiedy składam, me rymy pełne wsciekłosci, NNK