Idziemy nie wiedząc dokąd - nigdy przecież nas tam nie było
Naciągając zwiędłą skórę na czaszkach słuchamy wywołanych imion
Jeśli pokora jest objawem mądrości to jesteśmy przymusowo mędrcami
Każdy z osobna chce by było inaczej ale każdy co chwile patrzy na zegary
Bo człowiek - to brzmi gorzej w liczbie mnogiej
Niby razem a jednak przeciw sobie
Niby zegar dla nas czy my dla zegara
Lecz kostniejemy zrzucając oczekiwania
Cóż
Może nikt śnieżynek nie chce łapać
Tkanych chłodem gdzieś hen
Bo jeśli zyskają ciepło
Stracą cały wdzięk
Może nikt ich nie chce chwycić
Rzeźbionych mrozem gdzieś tam
Bo gdy pogłaskać je
Zmieniają kształt
Właściwie nikt już nikogo bezpośrednio nie krzywdzi tylko każe zdjąć z szafy walizki
Idziemy zazdroszcząc tym, co doszli i nie przyznając się do uczuć tak niskich
Mamy wrażenie, że ludność się stacza a to nam się wyczerpuje nadzieja
Świat podobno stoi na głowie - podejrzewamy że nie na tej co trzeba
Wprawdzie już rozczarowania za co dzięki
Oswoiliśmy tak że nam jedzą z ręki
Lecz w takt zawodów marzniemy radykalniej
Smugi zasnuwają blat ledwie wdychane
Cóż
Może nikt śnieżynek nie chce łapać
Tkanych chłodem gdzieś hen
Bo jeśli zyskają ciepło
Stracą cały wdzięk
Może nikt ich nie chce chwycić
Rzeźbionych mrozek gdzieś tam
Bo gdy pogłaskać je
Zmieniają kształt
Lecz gdy rozdeptać je też zmienią kształt
I wypomnimy to na ostatecznym tym co miejsca zajmą
Że gdy przenieśli się na Willową, nie potrzebowali już naszych ramion
Zostaliśmy z gazetą na głowie, zamiast założyć na nią tiarę
Ale żadna wojna się nie skończy, dopóki żyje o niej pamięć
I wypomnimy to na ostatecznym tym co miejsca zajmą
Że gdy przenieśli się na Willową, nie potrzebowali już naszych ramion
Żadna wojna tak naprawdę się nie skończy, jeśli tylko żyje o niej pamięć
Więc cieszcie się waszym latem, zimą powróci Stalin