Kto musi burzyć zamiast omijać
Kto niesie innym gorejącą pochodnię
Ten choć się budzi jako wszechsiła
To kładzie się już jako swój własny niewolnik
Do płuc mi sącz brzoskwini dym
Nie niszcz z papieru szlabanów
Szanuj mój trud maleńki glob
Więdnące szmaty sztandarów
Tkwią w nim
Kto zna i ceni pozory
Ludzkości krętych szczęścia dróg nie mąci
Ten wita dzień na trzeźwość chory
Ale wśród ciemności jest jak wszechmogący
Do płuc mi sącz brzoskwini dym
Nie niszcz z papieru szlabanów
Szanuj mój trud maleńki glob
Zwiędłe połacie sztandarów
Do płuc mi sącz brzoskwini dym
Nie niszcz z papieru szlabanów
Szanuj mój trud maleńki glob
Więdnące szmaty sztandarów
Tkwią w nim
Niezbyt ukryty nie drażnij słusznością swych konstelacji
Bo gdy cię odnajdą skrypty i satelity - one będę mieć rację
Nie jesteś dość wielki by inni mikroskopijni się stali
Jesteś jak wszyscy samotnym rekrutem wśród stada kaprali
Zatem nie strofuj gości - przy ich pasie może bujać sie szpada
Czyż znasz ich? Skoro nie miałeś przyjemności nie będziesz miał jej nadal
Mali chłopcy chcą zostać sportowcami lub śmieciarzami
I gdy któryś z nich oszczep połamie - witaj spotkajmy się w bramie