Na spieczonej ziemi, u podnóża gór
Święte słowa budzą strach
Filozofia milczy
Pytam siebie sam
Komu teraz bije dzwon?
Zapętlone ciała, anatema drwi
Obsesyjnie szukam drzwi
Zakurzone skrypty chaos zmienia w proch
A mnie znów okryła noc
Coś we mnie znów umiera, apotem rodzi się
I karmię swoją duszę, a ciało wstydzi się
Lecz czasem jeszcze gorzej, pamiętam tylko strach
A tęcza moich fobii, to nie ten słodki raj
Słyszę śmiech...
A może ja to nie ten ja?
Zamykam oczy
Czyżby?
I widzę labirynty, których nie mozna przejść
I widze obce twarze, w grymasie krzywią się
I lepiej nie czuć nic. I lepiej ukryć ból
Do głebi mnie przenika porcelanowy lód.
I słyszę głos...
A może ja to nie ten ja?
Umieram znowu sam
A każdy następny brzeg mą łódź zwodzi jak mgła
Bliżej mnie, rzeki poranna toń, bym kiedyś przeżył to znów
Jeszcze raz, jeszcze raz