Abradab - Przedmiot Liryczny lyrics

Published

0 139 0

Abradab - Przedmiot Liryczny lyrics

[L.U.C] Co roku Z tysiącami braci rodzę się w drukarce Ta wypluwa nas jak żul charkę po kadarce Drukarz z kiepem patrzy na mnie jak Boga kanclerz Jak Reksio krzywi mordę i po gębie brudnym palcem równo Przejedzie podrapie i ciska mną w pudło Jak polscy kibice śnieżką w Hannawalda by nie było nudno Jemu doklejają śnieg a mi papier i do folii jak psie gówno Serce z tłoczni ukradli mi już dwa razy trudno Mówi się widocznie gdy ludzie mają w głowie brudno Trudno Gdy majtki w Wiśle skoczkom zajebali pewnie też im było smutno W piekle wszystkim złodziejom diabły prącie w kącie utną Tymczasem jak na meczu narodowym znowu pudło W końcu twórców trzy kontrole aż po samo źródło Ojców oczy wytężone a ja w centrum tego cyrku jak jakieś Kutno Klepną, i znowu pudło I znowu ciasno I znowu głucho Pach! Kolejny magazyn tu mi na pysk naklejki Logotypów arrasy daliby na czoło Matejki Reklamy, kiełbasy, to nie francuskie alejki Tabliczki w trawę, wlepki na barierki Na Sky Tower banner, szmata na teatr wielki Byle wielki kraj haftowany jak na izbie kafelki Daj mi mój karton wolny od udręki Wolny od tej męki [Czesław][Refren] Weź mnie do domu, a zrobię Ci dobrze Nauczę i zabawię dam Ci gofra jak Kołobrzeg Weź mnie do domu, a będzie nam tak pięknie Chętnie Pozamiatam i wypiore znany jestem ewidentnie Weź mnie do domu, a zrobię Ci dobrze Nauczę i zabawię dam Ci gofra jak Kołobrzeg Weź mnie do domu, a będzie nam tak pięknie Chętnie Pozamiatam i wypiorę znany jestem ewidentnie [L.U.C] W końcu sklep, O! siema Vienio [Vienio] Siema LUC, wrzucili mnie na półki sam spód! Spłacam pieprzony artystyczny dług [Blee] [L.U.C] Nim skończył zasłoniły Go kopie Lema Pan Bończyk i bokiem Konopielka do Cohena O! AbraDab, Siema! Man, dobrze że masz folię bo naklejacz kodu go nie ma Rękoma dłubie w nosie jak Rydzyk w swych ziemiach Wyścig rąk do mózgu taką chyba grę ma Co tam bracie słychać na twych terenach? [Dab] Kiedy Bóg stworzył mężczyznę, on od razu nagrał płytę I miał jedną fankę, to jest swoją kobitę Ona była mu wierna w sensie każdy album kupi Ale On nie był głupi chciał mieć swoje groupies Więc zaczął ubierać się na podobieństwo Boga Wiesz jak, długa broda, i ta śnieżno-biała toga Chciał też robić cuda a najlepiej to wokalnie Mimo że to mu nie wyszło i tak wszystko było fajnie Małe aniołki rozwieszały mu plakaty, zapraszały na występy do ogrodu jego taty I, na tych koncertach mdlały cherubiny, miały wniebowzięte miny, kiedy kumały rozkminy jego Rozbuchane rosło ego Skłaniało Boga jedynego do zbliżenia dnia sądnego Ale kochał syna swego, więc spoglądał przez palce jak zoolog na padalce Po jakimś czasie chociaż czas tam nie płynął On był znudzony ciągle tą samą dziewczyną I poszedł do Stwórcy gnębić go namową aby Ten zechciał zwiększyć jego grupę docelową Kreator na to : Dałem Ci podstawy, teraz sam musisz zadbać o swoje własne sprawy Czyli, rozszerzenie swego stadka, Ty wciąż rozdajesz bilety a wąż sprzedaje jabłka Czy taki ma być ten twój biznes? Ty chcesz iść na łatwiznę żeby mieć świeżą goliznę Nie po to dałem Ci twe ciało, nie tylko głowę i ręce czy czegoś masz za mało? Poskrobał chłopak się po głowie, pomyślał: Za krótkie ręce by się boksować z Bogiem Obstawił Eden reklamami, a teraz wszyscy jesteśmy jego spadkobiercami [L.U.C] Jadę dalej mijam magazyny, dobijam do doku Widzę ulicę regałów jako bloków Niby kamienice stoją szeregi w tłoku Jak usta Jackie Stallone, większe co roku Idee w kamienie zamienione w toku marketingowej magii rynku w amoku Każdy na straganie chce, śnić nawet w kroku Na okładkach rewia mody jak w Zakopanem na stoku Nadchodzi klient, czary już z każdego boku Owijają mózg mgłą błagalnych obłoków I słychać tylko... [Czesław][Refren]