A.J.K.S. - 5 CAC lyrics

Published

0 234 0

A.J.K.S. - 5 CAC lyrics

Wrzeszczące oczy sprzymierzeńców ruchu ulicznego Widać doszło do tego, że opanował mnie całego Dziwaczny czar złego, porcelanowego skrzata Chcę odwrócić łeb on swoją twarz, kurwa, też odwraca Widać taka jego praca - prosto w chore mózgi wkraczać Z boku na bok się obracać, to i tak nie pomoże Ściany drą się przeraźliwie, wiem - będzie jeszcze gorzej Pod skórą dziesiątki larw, matka w mózgowej korze W pokoju złodziej, pokrył pościel ludzką skórą Nazwiesz to torturą? Człowieku, to przecież chemia Chemia nie jest tak potężna, by moje miasto zmieniać Za oknem knajpa Subway, byłem pewien, że jej nie ma Jak w imadle zmysły, przez bodźce naciskane Bite psy z bólu płaczą, mamy piątą nad ranem Jesteś zwykłym chamem, wynocha z mojej głowy Odnalazłeś porty na co nie byłem nigdy gotowy Matko, jaki duży człowiek na dachu tego bloku Zagrałby sam utwór na cztery ręce, zachować spokój Nie prowokuj mnie szeptem, który pcha w mózg poduszka Nie dam rady wstać z łóżka, jakaś siła mnie nie puszcza Potrzebna mi pustka, niech ktoś im zaszyje usta Inny poziom rozmowy, mogłem do mózgu nie wpuszczać To zwykła pokuta, jestem po drugiej stronie lustra Regularnie wykrzywia psychikę doskonała musztra Naokoło ciemna puszcza, na polanie rytuał Strzałki wskazują kierunki, diabeł kule w łbie ukulał Ściany coraz głośniej krzyczą, a mną mózg już nie dowodzi Ten wrzask w kości mi wchodzi, przeklęty już w dniu narodzin Przysięgam nigdy więcej nie przywołam tego zła To gra, zaszachowałem się sam, owalny specjał To nie epilepsja, zwykła przerażona beksa Warczą na mnie klamki okna, warczą i nie chcą przestać [II.] Strach zamknięty na czterech metrach kwadratowych bloku Pod szczęśliwą gwiazdą poczęty, jeszcze nie urwało głowy Byłeś młody to w podchody bawiłeś się z kolegami Teraz baw się z demonami tymi samymi strzałkami Chciałem mówić sam do siebie, lecz nie poznaję głosu Mam świętą zasadę - nie odzywam się do obcych osób Koleje losu biegną przez najciemniejszy las Czy to jest mój czas? Kosa tchawicę tnie na raz We mnie ciągle siedzi clown z odwróconym uśmiechem Kilka razy w ryj mi dał, teraz bawi się oddechem Krótko i szybko, jak z autostradową dziwką Zabijanie sumienia na dobre mi nie wyszło Jeśli istniejesz - ścisz to, rozcięło mi bębenki Jestem taki miękki, wrzask palonych dzieci, smród udręki Nozdrza wyczuły woń pętli, gdzieś ulatnia się gaz Kuchnia za daleko, by spotkać kogoś w sam raz A czas nie sprzyja, kurwa, żadnym interakcjom Manipulacjom do ludzi z krzywymi twarzami Sam w wielkim mieście, jak dziewczynka z zapałkami Ona nie miała problemu ze strachem przed przystankami Które szczerzą kły, chcą kąsać, jak langoliery Kinga Ci, co zjedli mój czas będą wstydzili się przyznać Sami przed sobą zafascynowani mą chorobą Każdego szkoda, lecz ja, kurwa, już nie będę sobą E313, remedium na zmysłów waśnie Tona komórek trzaśnie ewidentnie na ryj Głos w głowie mówi: "gnij", gdy nie mam już sił Zastanawiam się kto kobiecie w ścianie mówił "przyj" W rurach mieszka w chuj żmij, słyszę je przez otwór kranu Ściany pełne dzieci, nie wyjdę już z tego stanu Nadzieja ucieczki za oknem, sześćdziesiąt metrów w dół Oczy-klamki czujnie patrzą, schowam się jak szczur pod stół!