Zaraz wracam, za minut kilkanaście, Rozkładam swoje ciało na podłodze Leżę w bezruchu minut piętnaście Wypłukuję wodą, przywracam równowagę soczystymi owocami Rozkładam swoje łapy, nogami przylegam do ziemi Czekam, aż światło swoje natężenie zmieni Słońce zajdzie by półmrok wypełnił cały pokój, Spokój, Niech zapanuje cisza, tak jak w niedziele, Nic się nie dzieje Tylko wiatr coraz silniej wieje Uderza prosto w okno, ociera o dach Na okno leci piach, Uderza o parapet - bach, bach... Jestem cały czas, wracam obiecuje za minut kilka Na razie mnie nie ma Nie odbieram telefonu Nie ma mnie i już Padam na podłogę, wprawiam w ruch kurz Co ulatuje, wypełnia pomieszczenie. Leżę w bezruchu, uwalniam swoją duszę, całe sumienie Wychodzę na minut kilka Skupiam się mocno, by ciało nie ruszało się choć przez chwilkę Oddalam się o kilka tysięcy metrów, czyli o milę Wychodzę z ciała, co poci się bez sensu Jestem już nad nim Więc zaraz wracam x2 Wracam, zaraz wracam A zaraz wracam, za minut kilkanaście, za chwilę Pełzam po suficie, oddalam się o metr, kilometr, milę. Zostawiam swoje ciało Chciało leżeć w bezruchu, więc tak zostało Patrzę ma nie z góry Na tę żałosną kombinację mięsa, kości Czasami mam ochotę już nie wracać Lecz mam kilka spraw do załatwienia Zbiera się na mdłości Potrzebuję jeszcze ciała, by wypełnić wszystkie zaległości Teraz sterczę przylepiony do sufitu Spadnę zaraz z siłą lachy dynamitu Ciało zaczyna drżeć, kurczyć się w rytm uderzeń bitu Ja spaceruję po suficie Wiszę na lampie robiąc głupie miny Na podłodze gęba moja, robię się coraz bardziej siny Czas wracać, a czas wracać Przynajmniej to byłoby na miejscu Wracać za minut parę, lecz bardzo niechętnie Obejmuję namiętnie lampę, na której wiszę Może już nie wrócę Napiszę kilka zdań na pożegnanie Co ma się stać, to się stanie. Wracam jednak do punktu wyjścia, czyli ciała Podróż dobiegła końca Została na suficie tylko plama, kolorów pełna gama Więc wracam, aha wracam A zaraz wracam, za minut kilkanaście, za chwilę Pełzam po suficie, oddalam się o metr, kilometr, milę. A powrót nieco żałosny, bezlitosny los, Kiedy znów dźwigać muszę ten ogromny łeb, ten wielki nos. Poruszam palcem lewym, prawym Nogą, szczęką cała, śmiało wstaję Jestem tu dla ciebie, Wybacz te kilkanaście minut Musiałem pochodzić po suficie Słyszycie jak lampa wali o ścianę Wisiałem tam minut parę Jestem, możemy zacząć konwersację, Wymienić się na rację, bo jestem przy ziemi Połykam czyste owoce, by przywrócić równowagę, Równowagę.