Wiesz w sumie na początku miała to być wszechmoc Taki track żeby wyrazić nienawiść i przemoc Ale jednak postawiłem na melancholijny bit Choć to nie będzie piękne jak The Magic City #Nesbit Bo tu żeby zdobyć swoje to trzeba być lekarzem Własnej duszy i własnym przyjacielem zarazem Podnosić się jest niełatwo na tej planecie pustych marzeń Które osiągają szczyt z każdą sekundą smutku - czasem Pochłaniam się w tych wszystkich tragicznych myślach że jednak nie wiem po co chcę coś w ogóle tutaj zdobywać Bo dla kogo skoro w tłumie gniewu stoję zagubiony Zgubiłem wartość dla której czułem się kiedyś doceniony Może ta dawka bezkarności i czułości zgasła z czasem Kiedy czułem że chce więcej, odróżniała sie dystansem Coraz większym, i znikała za uroczym horyzontem Spłynąłem z wielkiej fali, deska moim upadłym aniołem Dryfuję na rzece wycieńczone serce odłogiem Tonie i okazuje się że sam jestem, sam to powiedz Wiatr ustał zgasła też moja nadzieja W głębinach wód iskierka, może jest nadzieja Taka drobna niczym igła w stogu siana Szukam poskromiony myślą że coś tutaj zdziałam Walczę z każdą myślą, powolutku staje się jak wariat Co postanowił stworzyć swój przepiękny nadświat Zostałem jednak jak Syzyf przygnieciony Walką z losem i jak Edyp powoli stracony W góry, gdzie w samotności dążę na piechotę Z każdym zawistnym spojrzeniem czuję się fanariotem Wyznanie grzechów jak w konfesjonale Jednak nie czuję się lepiej jestem w abisobentale I nie liczę na żaden pozytyw tutaj raczej Staje się niepodatnym na każde słowa i obrazę Chciałbym obudzić się jutro w idealnym świecie Gdzie każda z tych bestii stałaby się człowiekiem Beż żadnego fałszu pracowaliby sumieniem I nie fascynowaliby się jak bezmózgowcy tępieniem I tak obudzony przez kolejny chory sen Płynę na fali znikomej z upadłym aniołem Nadziei ziarnko grochu rozrzucane z wiatrem Może podnieść i pomóc w życiowej wspinaczce