Bonson - Dzień Polarny lyrics

Published

0 130 0

Bonson - Dzień Polarny lyrics

[Intro: Pawbeats] [Zwrotka 1: Jinx] Wracam do domu, sam nie umiem sobie pomóc Żaden z dni nie hamuje mi spadków nastroju I nie byle komu obiecałem, tylko sobie Przetrwać ostatni raz, choćby tylko jedną dobę Blask odbija się od nagich pachwin Czarne słońce wzeszło na niebie Narnii Jesteśmy martwi, głęboko pod zbiorek tkanek Słowo nas karmi, każde zasłyszane Pierdol testament, nic nie mogę Ci oddać Na wieki wieków amen dno, Costa Concordia Czarna folia na łbie, dźwięk wyjących syren Bóg jeden wie, boli? Znaczy - żyję Mijają chwile, dni i pory roku Ciśnienie mojej krwi żebrze o święty spokój Gdzieś na boku, po cichu złożone z liter Ponownie siadam, zaczynam pisać Proximite [Cuty: DJ Panda] Jakiś czas temu światło zgasło, znów nie mogę zasnąć Gdzieś za oknem słychać już ostatni klakson Dziś sztucznie zmieniam wielkość źrenic Bo nie chcę patrzeć na świat którego nie zdołam zmienić Zasłoń okno i niech bit gra, zanim wstanie siwy świt i ze mną wygra Przyszła pora, świt nas woła Siadam zaczynam pisać bo i tak bym nie usnął [Zwrotka 2: Miuosh] Brak snu to nic, problem to chcieć po nim żyć Gdy nie gaśnie słońce wraz z końcem dni W mikromiliardach filigranowych chwil Pluję czarną krwią, chcąc mrok zmienić w świt Jak o ogień walczą o kwit Tyle ile mogę będę tu, po to żeby być Miałem gdzie indziej żyć, z dala od świata Mam o czym śnić, brat, nie chcę tam wracać I nie ważne jak bym skracał dobę, trwa tyle samo A co rano wieczorem znów przełykam amok Godziny kłamią, stają jak w gardle słowa Gdy wokół nas nie ma nawet metra cienia by się schować W nim. Problem to nie brak snu, a sny i chłód Który jak lód zamraża dni A ja tkwię w tym jakby na opak logice Bo goniłem za światem, a sam zgubiłem życie [Zwrotka 3: Bonson] Nie śpię którąś noc z kolei, nie chodzi tu o prochy Odstawiłem, kiedy miałem za dalekie już odloty I cicho stawiam kroki, przykrywam jej ramię Nie zauważy nic, kiedy wstanie Krwawię, by mieć pewność, że żyję I mam tę pewność przez chwilę Zegar wybija północ, to takie proste Skoczyć w dół, choć obiecywałem im, że dorosnę Nie mam do stracenia nic, mam parę złotych Które wydam na wódę i papierosy Siądę na murku pod blokiem, jak każdej nocy Ona chyba nawet nie wie, że mam takie loty w dłoniach To, co nie pozwala mi wstać z kolan Kiedyś pomagało zasnąć, dzisiaj w tym mam wroga Przyszła pora wracać, świt nas woła Póki wciąż na górze śpi moja przyszła żona [Zwrotka 4: Onar] Noc zlewa się z dniem w jeden pieprzony pejzaż Muszę połknąć gniew, poranek jest jak pieprzony bękart Nikt go nie kocha, nikt na niego czeka Jutro nie chcę żałować tego, co mogłem pozmieniać Znowu gra na szklankach księżyc piękne melodie Raz, dwa, bo szkło siąknie To już nie krople biją, tylko od wewnątrz skronie Sumienie, bo się dusi, jakbyś założył na łeb worek Z naczyń odpływa krew, ze mnie optymizm Z płuc odpływa tlen, już nie mam siły Noc zlewa się z dniem w jedną pieprzoną farsę Muszę wypluć gniew, bo widzę białą kartkę Dookoła myśli czarne, spojrzenia martwe Z marmuru serca są już lekko popękane Umarł król, niech żyje król, czas na honorową salwę Jestem nieśmiertelny, bo to pozostanie [Tekst - Rap Genius Polska]