Bonczek - Coś Czego Nie Wiesz lyrics

Published

0 101 0

Bonczek - Coś Czego Nie Wiesz lyrics

[Intro] Oooo... To jest właśnie to To jest coś, czego nie widzisz lub nie chcesz zobaczyć Siema Co wy żeście narobili Skurwysyny [Zwrotka: 1 - KND] Przez całe życie wytykali mnie palcami Z kolegami nie bawiłem się, nie wychodziłem z chaty To jest coś czego nie widzisz, nigdy nie zobaczysz Paranoidalne stany mojej wyobraźni, rozdwojenie jaźni Dwa przeciwne światy Bylem świadkiem narodzin Fanaberie już w gimnazjum Od tamtego czasu wycieczki do psychiatry Odrąbane języki mam w słoikach od musztardy Jestem nienormalny Masz za niskie wymagania Rap gram na wysokich, że aż ci grafika siada Monitor ci nie działa, ja ci z niego chujem macham Wyjebałem nim szybę, żeby wsadzić ci do gardła Kutasa, bo latała ręka ci na gejblezerach [?] Wyskoczyłem z komputera, żeby ci przyjebać cepa Chuj a nie lekarz, schizofrenia to kobieta A ten pedał nadal myśli, że ją zdobędzie chemia Czasem jej potrzeba, kiedy myślowa cieczka Wycieram ją lekami, że aż czerwona chusteczka Moja własna apteczka, nabita jest w bletkach Zieleń mam i palę ją z lufy albo skręta Robiłem głupie rzeczy, gimnazjalne czasy Raz wpierdoliłem kredę, eeehe, beka po pachy Chciałem być na siłę fajny, nie byłem lubiany Nie za ładny, garbaty i tak kurewsko nieśmiały Z dupami nie gadałem, raczej mnie omijały Mało rozmowny byłem, nie chciałem dać gafy Konwersowały i tak przeważnie z debilami Szpanowali siłownią, a one na to leciały Z kolegami na dwa razy wyzywali mnie od glizd Wyśmiewali się, że mama nie daje mi z domu wyjść W myślach zabijałem ich, nie umiałem się postawić Byłem słaby, aż do czasy, gdy się pojawiły dragi Do dziś chodzę naćpany, a słuchają mnie ci sami Co szydzili z KND, a on nie dał się, pedały Cały czas zbieram propsy, kochają mnie fani Szmaty chcą się ruchać, bo myślą, że jestem znany Jestem z Nieszawy chłopak, nie robię z siebie gwiazdy Choć wydaję te płyty, był wywiad, autografy I co mam się tym chwalić? Ja nie jestem taki Po pracy w nocy piszę to i nie chcę być ubóstwiany Po Pracy w nocy piszę to i nie chcę być ubóstwiany Mimo tego, że mój surrealizm jest, kurwa mać, doskonały Ci co nie gadali nigdy ze mną, teraz chcą kolegami być I wydaje mi się dziwne to, że nagle chcą ze mną iść Gdybym nie zrobił płyt, nie było by gadki, nie było by ich Nie było by ciebie, gdyby nie sk** Jebać takich debili jak ty I'm k**, wiem, zabijam na tracku wacków Kaktusy pod pachami masz, bujasz się dumny z bajców A pękniesz w najgrubszym punkcie na pół Weź nie dukaj mi tytuty ty durniu Nie chce mi się gadać już I było o tym w jakiejś książce Stanisława Lema I sam nie wiem czy to ja, czy mnie pada ocean Hashtag shizofrenia A za oknem jesień mnie poniewiera To jest, To jest ten dzień, to jest ten dzień, to jest ten dzień Salwador Dali rapu Dali rapu dziwko x6 [Zwrotka: 2 - Bonczek] To ja Ludzie lajkowali, krzyczeli do mnie z oddali A ja tylko chciałem, żeby mnie, kurwa, zbadali Powiedzieli co mi jest, bo nie widzę tego sam Wykonaj jakiś gest, bo jestem u piekła bram Palę kolejny gram, dym przysłania mi problemy Jedyne co mam, życie, którym żonglujemy Kiedyś upadnie i rozbije się o glebę A gdy już będę na dnie, ściągnę tam ciebie Coś, czego nie widzisz jak Pan Bóg, Jezus Maria Przekroczyłem próg, staną przed tobą wariat Liryczna malaria, okrucieństwo w umyśle Ostatni wariant - zrealizować wszystkie Pomysły i wizje na zakończenie świata Chcę poczuć twą pizdę, jak się na mnie skrapla To coś, czego nie widzisz, ale ja patrzę na ciebie Wiem, że się brzydzisz, wystaje ci trzewie Schowam ci je butem z powrotem do środka Wiem, że jestem fiutem, byłem z nim od zarodka Tu gdzie leje się wódka, witamy na Kujawach Każdy z was to płotka, pływacie tylko w stawach Dla mnie to zabawa, sam przeciwko sobie wobec siebie KND i Bonczek w mózgu patykiem grzebie Tekst - Rap Genius Polska