[Verse 1: Buka] Tylko morza fale odpływają coraz dalej A w Tobie pożar stale… Palę mój talent! Może na domiar dziś, tak doskonale Nie ma miłości, ni wątpliwości wcale, i… Zależności, bo pościg ustaje Z prochu do kości, odnośniki szaleństw Kiedy, ośle? I kim być? Wiesz? Ciągle udajesz... Gdy ci los ciągnie cyngiel, niknie płomień zapałek Zwykle chłonę to w szale, jednak dziś nie tknę Przymknę oko dojrzale, potem w okno wetknę Aby moknąć w piekle, chłonąć motłoch wściekle By się ocknąć wreszcie i napomknąć to wierszem Gdy fosfor mi depcze przez wyniosłe serce Nim wyłączą go wreszcie i oślepnę Tak bardzo prosto odpłynąć w bezkres Czemu nie chce iść prostą linią po szczęście? Nie chcę - cierpieć więcej. Wiesz - więcej łez Nie chce serce też. Bierzcie, jedzcie je! To tylko chwile rozdrapane przez dreszcze Gdzieś tylko tyle nie udźwigną ich mięśnie Chcesz? Oddam na chwile Ci me wnętrze Abyś poczuł sztylet wbity w poczet nieszczęść Gdzie brocząc w mogile szaleństwem Sens zboczył na chwile, by runąć następnie… x5 [Verse 2: Buka] A fale - dalej w balet - mętne Nikną jak domek dla lalek, namalowane we mgle Miliony baniek, ich pęknięć Obojętne dla fali, zanim stanie się tętnem Piorunami bijąc wściekle Zniszczy to co między nami, przeszłość więdnie By w oddali nucić szeptem Za nami tętent wokali, podkuwany talentem Wbrew orszakom stali, tsunami Na przeciw sztormami, gnani tyrani oręży To my! Ci sami od lat przymierzy Nie zdławi nas zawiść czy grad moździerzy By zabić i ranić. I zazdrości szerzyć slogany I z radością kamień wymierzyć w twarz Ci sami, choć blakną portrety I blask wymazały nam lata, niestety A na cyferblatach debata i szepty Na palcach Ci sen podpowiada piosenki Niepojęta strata - postradać te dźwięki Gdy skończy się baśń #happy_endy Ostatni raz daj mi skraść księżyc Nim zburzy go brzask i zgnębi błękit Układać z gwiazd obrazki #pamiętnik Nim skończy się czas i Piaski klepsydr… x4 Piaski, piaski, piaski, piaski, piaski… [Verse 3: Bisz] Czuję ciśnienie, a moje myślenie skupia się na tym żeby nie zacząć strzelać do ludzi, ziomuś Myślę, że lepiej stąd wyjdę, nie? Zanim te krzesła zaczną latać bez widocznego powodu W klepsydrze wbrew logice ciśnie się Pod górę przebrana miara straconych dni I nie starczy mi sił, by je wstrzymać, nim wybije Godzina prawdy jak szambo. Czik, czik, bang! Logiki tu brak dopóki, moje życie jest zbieraniem gówna do kupy Chce być kim jestem i nie chce nic więcej Lecz mój krzyk rozedrze mi wnętrze, nie przestrzeń Biegnę na oślep, choć coś ciągle wiąże Mi ręce i nogi. Lecę na mordę Goni mnie wskazówka i raczej nie zwolni Popychadło wahadła, wieczny czasu niewolnik -Bisz! [Tekst - Rap Genius Polska]