Poniedziałek, już trzecia trzydzieści dwie,
Blokowisko we mgle, ślisko,jakbym szedł po oblodzonym szkle,
Wszystko wokół śpi kamiennym snem,
Spokój, cisza i tylko wiatr gwiżdże,
Idę, wzrok przukłówa każdy ślad zniszczeń,
Krok po kroku, dzisiaj, jak na razie, brak ciśnień,
Czym zaskoczy dziś mnie znów ten świat? - myślę.
Na żołądku od spodu wkurwia mnie uczucie głodu,
Marzy mi się ciepły pokój, a tu wszędzie cegły wokół,
Rzędy równoległych bloków, brak widoków,
Zbliżam się do rogu bloku, Co to? Odgłos kroków...
O tej porze, kto to?
Zwalniam kroku i powoli do przodu,
Ukryty w mroku żywopłotu,
Na plecach pierwsze krople potu,
I chuj, że wiszą sople z bloków?
To jakiś obłęd, nie wierzę, kurwa, problem znowu.
Ruch półkrokiem, rzut okiem,
To jedni z tych, co jutro puszczą dzisiejszy łup w obieg,
Mogę przeczekać albo wybrać rzut w ogień,
Nie jestem z tych, co to sam sobie grób kopie,
Skacze mi puls, kucam, cicho jak gepart,
Brzdęk klucza, f**, co za niefart,
Zabójcza cisza, każdy szmer jak huk petard,
Gruz rozrywa płuca, chuj, jakoś przeczekam,
Co jest? Stoję i zamarzam jak ta poręcz,
Mimo to zimny pot na czole, pierdolę,
Wolę wyłączyć Motorolę, jeszcze ktoś mi puści bombę,
I dramat stanie się horrorem - zwykły, zdrowy rozsądek,
Zza winkla obcinka na kolosa,
Przy aucie drugi w pinglach odpala papierosa,
Wycieram katar z zimna, kapie z nosa,
Co za pech, kurwa nie wiem, na chuj łażę po nocach, pomyślałem,
Nagle błysk zapałek i słyszę... Coś słyszałem,
Przeszedł kawałek, obciął zegarek, wyrzucił niedopałek,
Usłyszałem niewyraźne: Jarek, Marek, a może Arek?
Weź nie szalej, słyszysz, zostaw tą chałę?!
Dalej, bierzemy tylko sprzęt renomowanych marek,
Znów się skitrałem w zakamarek,
Po chwili trzeci zamknął drzwi z tyłu na zamek,
Światło latarek zgasło,
Bez kominiarek odjechali, ja zostałem,
Powoli robiło się jasno...