(Mes) Znowu przyniosę do domu przemokniętą gazetę Ten kot, który napłakał deszczem nie był raczej żbikiem Niestety to jakiś ostro zdołowany lew Przechodząc obok mojej mamy bramy spleć Centymetr mija moją brew lecz pech - jest dziś małomówny Kropla z rynny, kiedyś to na bank byłoby ptasie gówno Nowa norma to czy obłęd? Od jakiegoś czasu dotyczą mnie głównie first world problems Czekam na nowego Smarzowskiego Tego brudu, tego mięsa choćby w kinie mi potrzeba Ten sam Mes się wałęsa przez nocne szlaki Młoda alkopoligamia na pewno chce się napić Nie dzwonie dziś, włóczę się sam i czekam Myślę ile czasu minie nim rozpłyną się po rzekach Po nurtach, nie za burtą; w tym widzę sens Jak Biggie w pierwszym intro I got big plans Łapię ją wtedy kiedy trawi się kawa Ostrość choć mam przecież minus dwa i pół I widzę dalej niż na odległość rękawa Wyciągniętego w stronę truskawkowych pól Te myśli, że to wszystko może pierdolnąć W porządku, życie przeciwnika doceniam Ale w taki dzień nie pytam czy wolno Strzepnąć mi odważniki z ramienia Co to za uliczka? Wokół siebie nie dostrzegam nikogo Ale nie jestem sam idąc w pojedynkę to nowość To totalnie epic albo całkiem w cipę Jak na indywidualistę mam wcale niezłą ekipę Reprezentują czynem, słowem, tęgą drynią Widzisz takiego w akcji - mówisz lepszy żbinio Ryzyka - proszę nie brać na dystans Bo nie sztuka dostać szansę, sztuka ją wykorzystać (Serio?) Dziękuję, mówcie mi 'Young Coelho' (?)
W ogóle olejcie mnie, niech majka przejmie LJ Kar Ferajna, Knap, im daję napęd Mam dość bycia jedynym, który ma tylko zawód raper Wykształcenie - tekściarz; stan cywilny - producent Jeśli kiedyś odejdę, też z nowym fachem wrócę Dawaj, uda ci się mnie przerosnąć Nie wierzysz w to, od razu rzuć mi lepiej kartki na kompost Łapię ją wtedy kiedy trawi się kawa Ostrość choć mam przecież minus dwa i pół I widzę dalej niż na odległość rękawa Wyciągniętego w stronę truskawkowych pól Te myśli, że to wszystko może pierdolnąć W porządku, życie przeciwnika doceniam Ale w taki dzień nie pytam czy wolno Strzepnąć mi odważniki z ramienia (Pyskaty) Uspokajam puls... zbieram do kupy nerwy Których strzępy, ktoś bez przerwy wydziera mi z ust I łapię ostrość, którą zgubił Paweł kiedyś Bo zamiast za plecy, to wolę patrzyć w nieodgadnione przyszłości niebyt Daję im kredyt zaufania (gram łajzę) Czas, nie hajs rządzi wszystkim wokół mnie, ha Bajzel w głowie nie rzuca piachem w tryby machiny Ale wiem, że ten biznes jest brudny i śliski jak winyl Nie wiem co będzie za rok i nie wiem co będzie z tym hajsem - uwierz Nie wiem czy będzie na koks i nie wiem czy będzie na drinki w klubie Ale dumnie obserwuję to i czuję Że nie weźmie w łeb przed trepanacją rozjebie jak Mes, wiesz Wypuszczam ich jak dym z lufki I patrzę jak lecą do góry jak chmury pod sufit W sumie bariery nie są z naszej ligi Mes mówił Biggie a pieprz ten sufit sky's the limit