[Zwrotka]
Budził się rano po przeróżnych miejscach, trafiał w patologie niewiadomo za co zemsta
W takiej się wychował praska kamienica, borykał się z rodziną, gdy ktoś inny nią zachwycał
Gdy był bardzo młody już uciekał z domu, zamieszkał on w melinie pełnej niechcianego tonu
Smród gaszonych petów aż do samego gwizdka, nie było miłości po niej pozostała czystka
Wszystko wokół pryska, jak Ci za gardło ściska, w glebę Cię przyciska, znowu butelek śmietniska
Matka nieprzytomna ledwo na oczy patrzy, ojciec z inną lampucerą kurwa to nie teatrzyk
Przechodzi przez dym, omija leżące śmiecie, puszki zbitą szklankę jakaś krew na tapecie. Samotne praskie dziecię kto szerzy na jego miejscu, nie nazwę tego łóżkiem , przebita igła w sercu. Obrzygał koszule zakichany menel, zarzygany dywan i dwunastolatek z gniewem. Wiesz co teraz czuje? Nie masz o tym pojęcia, klimat którego nie znasz to siła pierdolnięcia. W powietrzu alkohol , zaparowane szyby, rodzina której nie ma wierzy w co by było gdyby. Spogląda w lustro naprawdę nie na niby, pęknięte na pół a wokół anonimy alkoholowe, to kolejny wjazd na głowę, bełkocząca matka pyta zaliczyłeś szkołę? Kto tu jest kurwa? Powiedział młodym głosem, mamo zwariowałaś ? zbratałaś się ze sztosem? Nie chciałam synu lecz popadam w problemy, to co teraz widzisz to są niepotrzebne sceny. Uderzył pięścią w stół , aż przewrócił kieliszki, wrodzona nerwica, napady zadyszki. Znowu do gigantu to ulica go przywita, banan niech sie dziarga Amore Dolce Vita, zbiega szybko po klatce, i na rewir wybita , jara czwórkę dziennie , nie pisze i nie czyta. Podbija do koleżków na podwórko gdzie kraty, zbierali się ekipą napierdalali w kwadraty. Walił czasem radia , częściej szły torby , mówił że miał piękne czasy bo nie było jeszcze boby. Kradli z budowy, wykręcali grzejniki , z opuszczonych miejsc, posiadali swe techniki. Pierwsza fifarafka to maksymalna dawka, śmiechy już na wejściu , upici flaszką na sześciu. Małoletnie gadki , rozmowy nawyśniowe , wyciąganie matki z klatki z libacji alkoholowej. Dom dziecka walka o przetrwanie, frajerów obijanie i grupowe się zrywanie. W innym mieście okradanie , na głupoty , picie , ćpanie, dojeżdżanie słabszych oraz poniżanie. Nic go nie obchodziło wszystko było mu jedno, frajerów zbierał z paczek bo było dalej biedno. W ścianki , wymianki dresy i bluzy, pierdoleni wychowawcy to bandyci i łobuzy. Bili go kijem po rękach i piętach, już to zapamięta szyk obite żebra. Ucieczki , wycieczki w drodze nie zabrakło sieczki, wódeczki , dupeczki ,kije, łamane deseczki, szmaty na dwa baty, kraty, pamiętne daty, wkurwione małolaty a ty bez mamy, taty. Koczował na zrywce , tam gdzie się dało, niezależnie co tam było, niezależnie co się działo. Pluskwy , karaluchy , żółte prześcieradła , nieraz sobie spał a tu rzucił się do gardła. Nieraz się obudził a tu kurwa głowa spadła, bo ktoś już nie zdążył wyrwać się z imadła. Posypane drogi, siła szybkiej wagi, szczury na pół blatu z najlepszej babajagi. Nie było rozwagi ani pokojowej flagi, była za to wóda , za to były tanie dragi. Obdrapana ściana a na niej biały plakat, z Pamelą Anderson cycki znane na pół świata, albo i na cały widok doskonały za to, odgłosy idą z kibla, zabawiał się ze szmatą. Sex dla niej zapłatą za to że jest u nich w gościach, wiedzieli że im kopsnie bo czuli to po kościach. Naćpana krzyczała, cykała, jęki ,klaski, nie masz 18 lat nie dla Ciebie to obrazki. Klimat północno praski, nikt nie potrzebuje łaski, nie chcesz sobie spojrzeć w twarz to weź kurwa użyj maski. Co ty taki w szoku? To nie rozmowy w toku, patologiczna prawda , to historie spod bloku. Gdzie nie brakuje mroku , a przyszłość kryminalna, jest wszechobecna wszędzie i łatwo spotykana [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]