W tym roku dane nam było obchodzić 15-lecie wytwórni Prosto. Sokół znany z tego, że swojej drużynie nie żałuje niczego, wraz z całą świtą postanowił z tej okazji urządzić imprezę godną okrągłej piętnastki. Po tym jak jakiś natchniony spec od reklamy pomysłowo wpakował rzymską piętnastkę w słowo festXVal można było ruszać. A ponieważ Genius trzyma rękę na pulsie, nie mogło nas tam zabraknąć. Plan był zatem prosty - w dniach 10-11 kwietnia dotrzeć do stolicy, rozbić obóz, rozdać fanom Prosto sprowadzone zza oceanu geniusowe ciuchy w ilościach, jakich nie powstydziłby się niejeden sklep, pomęczyć raperów i opisać wam to wszystko nie pomijając żadnych nawet najbardziej wstydliwych, lub nieprawdopodobnych szczegółów. Mamy "kiedy?", mamy "co?", przejdźmy zatem do gdzie. Impreza odbyła się na Torwarze, czyli obiekcie, który powierzchniowo, akustycznie i organizacyjnie spełnił pokładane w nim w tych dniach nadzieje. Choć była to moja pierwsza impreza na Torwarze, budynek ma na tyle intuicyjne rozlokowanie, że wystarczą 3 minuty wycieczki i wiadomo gdzie co jest. Na parterze rozlokowano gastronomię, nas, stoisko z płytami i z fajkami (Marlboro-laski prezentowały się doskonale). Tam też znajdowało się główne wejście na płytę koncertową. Pierwsze piętro zajął sklep Prosto, niezmiennie okupowany przez długą kolejkę zajaranych streetwearem. Na szczycie mieściła się strefa prasowa z bardzo fajną salą konferencyjną. Przez masę miejsca i inteligentny rozkład nigdzie nie było tłoku i dało się spokojnie poruszać - nawet sporymi grupami. Z racji tego, że nasz obóz rozbiliśmy między filarami swagu, przed nieużywaną szatnią 80% przychodzących do stoiska chciało zostawiać nam ciuchy zamiast brać to co mieliśmy dla nich. Rozważaliśmy już zmianę hasła reklamowego na "Genius - Nie jesteśmy szatnią" i loga na przekreśloną kurtkę, ale sytuacja się ustabilizowała. Po pierwszej godzinie trwania festiwalu, gdy wszyscy wszystko poogarniali atmosfera zrobiła się prawdziwie rodzinna. Fani, raperzy, działacze, dziennikarze - wszystko to fajnie i bez spiny się zgrało. Można było spokojnie pogadać o rapie, pokupić co się chciało, zapytać idola kiedy nowa płyta. Udało nam się założyć ludziom trochę nowych kont, zweryfikować człowieka-refren, rozdać tyle swagu ile się dało i co pewnie zainteresuje was najmocniej pogadać przed kamerą z niezwykle ciekawą osobą - z naszej strony sukces. Od strony koncertowej wszystko pięknie zagrało. Prowadzenia całości podjęli się Vienio i Proceente, którzy nienachalnie rzucali ze sceny ciekawostkami o Prosto i czasem zapodawali jakiś freestyle. Pierwszego dnia stawkę otwierał Quebo. Z początku niemrawa i mało liczna publika dała się porwać materiałem z Erotyki, Ezoteryki i rockową petardą koncertową, czyli Give it to me baby. Z innych koncertów w pamięci zostały mi najmocniej występy SB Mafiji (Ciuchy, Kobiety i Hajs przesłuchałem na próbie i na koncercie z taką samą niekłamaną przyjemnością), Czarnego Hi Fi, który wykręcił premierowy numer, KaeNa, którego widziałem pierwszy raz w życiu (chłopak naprawdę ogarnął publikę. Nawet antyfani przyznawali, że takiego lasu rąk nie miał nikt inny przed nim) i oczywiście zamykającego stawkę KęKę, który z Nowymi Rzeczami koncertowo zalicza spory progres. Z wcześniejszego programu została klasyka, doszły koncertowe petardy jak "Młody Polak", "W Dół Kieliszki", czy "Wyjebane" - jak na ten moment na pewno moje top 3 jeśli chodzi o programy koncertowe. Nie można też jednak zapomnieć o pozostałych graczach. HuczuHucz, Parzel, Małach z Rufuzem, Małolat, czy Obywatel MC zgarnęli swoją uczciwą część publiki. Hades, JWP (szkoda, że grali wyjątkowo krótko - mieli w Torwarze spore grono fanów) czy w końcu sam VeNoM to stała koncertowa bardzo wysoka jakość. Muszę też wspomnieć że VNM ściągnął sobie pomoc do kawałka "Spejsszyp" - wokal Kamili Bagnowskiej na żywo brzmi dużo lepiej niż na płycie. Taki polski koncertowy smaczek, ale must hear. Gdy ją usłyszałem rzuciłem to czym się zajmowałem i poszedłem słuchać. Pierwszego dnia miały też miejsce dwa ważne wydarzenia - Złote Płyty za sprzedaż swoich albumów zgarnęli KaeN oraz KęKę. Dzień drugi O ile piątek stał pod znakiem raperów, którzy szerokiemu odbiorcy na scenie są znani od stosunkowo niedawna, o tyle sobota wydawała się być skrojona pod starszego słuchacza, który dorastał razem z Prosto - na jednej scenie grały takie legendy wytwórni i całej sceny jak Zipera, Hemp Gru, czy na zakończenie festiwalu sam Sokół z Marysią. Przez to sobota nie była zwykłym koncertem zorganizowanym ku uciesze publiczności, stała się też hołdem złożonym artystom, którzy tworzyli potęgę Prosto przez lata.
Drugi dzień Festiwalu Prosto rozkręcał się wolniej. Może to kwestia zmęczenia publiczności po piątkowej imprezie, może brak równie gwiazdorskiego rozpoczęcia jak pierwszego dnia, ale Torwar wypełniał się stopniowo od 16:00 aż do zmroku. A szkoda, bo Vandal Official, Żyto czy Ńemy grali koncerty na poziomie, który zasługiwał na o wiele większy tłum pod sceną. Szczególnie Ńemy zrobił doskonałe wrażenie - rap z żywymi instrumentami na scenie to zupełnie inna energia, którą mogli poczuć festiwalowicze być może na co dzień nie myślący o tym, by wybrać się na koncert niszowego bądź co bądź Ńemego. Miejmy nadzieję, że wmieszanie tego artysty w sobotni line-up pozwoli mu dotrzeć do większego grona odbiorców i w końcu zdobyć popularność adekwatną do poziomu artystycznego jaki prezentuje. Bez żywych instrumentów doskonały koncert zagrał 2Sty. Co więcej, miejscami nie miał też... w ogóle żadnego bitu i wybronił się z tego znakomicie, a dzięki technicznym usterkom publiczność dostała unikatowe wykonania acapella, do których dawała rytmiczne brawa. Tego nie przeżyjesz na płycie i dla takich momentów warto kupować bilety na występy na żywo! Pierwszym dużym headlinerem drugiego dnia była Zipera. Kiedy rozbrzmiały pierwsze takty ich koncertu, opustoszały korytarze Torwaru - nie było praktycznie nikogo, kto kupił bilet na Festiwal i pozwoliłby sobie na przegapienie tego koncertu. Kiedy zabrzmiały największe hity, do Zipery dołączył Dragon Davy nie było na Torwarze głowy, która nie kiwała się w rytm muzyki, a w powietrzu pojawił się las victorii (lewa na górze). Rozgrzany tłum przejęli po nich Hemp Gru i nie pozwolili, żeby temperatura spadła choćby na chwilę. Fani dostali solidną porcję materiału, z którym przez lata kojarzyło się Prosto, a który nie zestarzał się od czasu płytowej premiery Klucza. Na koniec nadszedł czas na Sokoła i Marysię Starostę. Przed wypełnioną halą stanęli na scenie wspierani przez Steeza za gramofonami, nie tylko by zagrać koncert ale również by podziękować - ludziom za wsparcie przez półtorej dekady, artystom za wspólną pracę i całej rzeszy ludzi, którzy pracują za kulisami Prosto nie pokazując zazwyczaj twarzy, a bez których sukcesy firmy nie miałyby miejsca. Kto widział kiedyś koncert Sokoła i Marysi na dużej, dobrze przygotowanej scenie wie, że jest to widowisko, które zapamiętuje się na długo. Las rytmicznie ruszających się w takt "Jeszcze będzie czas" rąk, cichnąca jak makiem zasiał by wybuchnąć krzykiem na jedno skinienie Sokoła hala, zostawiają niezatarte wrażenie. Ale ten koncert miał jeden wyjątkowo niezwykły - przynajmniej z mojego subiektywnego punktu widzenia - moment, który przyszedł podczas wykonywania "Każdego Dnia", którego tekst w okolicznościach jubileuszowego festiwalu nabierał szczególnej mocy. Kiedy Sokół rapował: Nie zawsze byłem tu, gdzie jestem Poznałem miejsca Zrozumiałem, czego nie chcę Największa lekcja - musisz robić to, co lubisz To podstawa szczęścia na scenie stał chłopak, który 15 lat temu postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Droga nie zawsze była łatwa i nikt nie dawał gwarancji osiągnięcia celu. Ale dzięki wytrwałości, wizji i pracy, "hale jak poznańskie targi" zostały na szczęście tylko epizodem z przeszłości, a on po latach mógł stanąć przed tysiącami fanów, na jednej z najlepiej przygotowanych scen w Polsce, by świętować sukces - XV-lecie największej wytwórni w Polsce i jednej z najpopularniejszych firm odzieżowych pod marką Prosto - zbudowane według jego zasad, bez kłaniania się nikomu, bez chodzenia na skróty. Mogę tylko wyobrażać sobie, co czuł patrząc w tamtą sobotę na morze rąk uniesionych ku górze, ale miałem wrażenie, że rapowane pewnie po raz tysięczny w "Każdym dniu" kończące refren "Dziękuję!", jeszcze nigdy nie płynęło tak bardzo prosto z serca.