[Zwrotka 1] Los mnie rzucił w zimne noce i na jej ciemne ścieżki Co dzień zbieram zła owoce, jem je i wypluwam pestki Ludzie wyblakli jak freski na sklepieniach kopuł A świt dawno bólem opuchł od smutku mego hip-hopu Ale wierszem nie zatrzymasz tak szerzącej się frustracji Potem sam wrzaskiem zaczynasz bronić podeptanych racji Widzisz swą nienawiść w akcji, chociaż walczyłeś z nią zawsze Upojony po libacji nie wiem już na kogo patrzę W twarz głupoty bez istoty z tępawą niemocą źrenic Pośród bełkotu ciemnoty, która nic tu nie chce zmienić Czy może własne oblicze w oczy płonące jak znicze Zauważam je i krzyczę, nie chcę być jak prorok Nietzsche Mądrość nie ma tu przyszłości, dawno płonie z bezsilności Bo w powszechnej bezmyślności zakochani są dziś prości Na próżno szukam litości, wiem, że nigdy jej nie zaznam Bo szukając jej wśród ludzi robię z siebie tylko błazna Sam już nie wiem, co to dobro, kto jest bratem, a kto kobrą Czy w nas goreje zła jądro wbrew ostatecznym osądom Czy skazani na niewiarę mamy uznać to za karę Może właśnie to jest darem danym nam na piedestale Prawdy bywają przewrotne, uciekają nim je dotknę Albo złośliwie ulotne, wyczekują aż się potknę Mogę dłonią musnąć nieba i piekła dotknąć w boju Lecz jak wszyscy niewolnicy nie zaznam tutaj spokoju [Refren x2] Chociaż z nieba do nas spływa nieprzerwanie cienka struga Ulotnej i zbawiennej wiary w zapomniane cuda
Ja spijam jej krople zanim usta swe otrę Mokre nadzieje płonne zastygają w martwe sople [Zwrotka 2] Ja także wierzę w nasze naiwne światy zapewnień I sam w ofierze dla nich leję swej krwi żywą czerwień Bo ufam im namiętnie, oddaję się doszczętnie I trwam ślepo z nadzieją póki to wszystko nie pęknie Lecz to nie grzech ufać niewartemu zaufania I to nie grzech szukać całkowitego oddania Ja wiem dobrze to, że ślepnąć można także z własnej woli Aby po omacku zdepnąć to, czego się bardzo boisz Szczęście jest tylko przechodniem w tym czasie tu i dla nas Nie zatrzymasz go modłami nawet gdybyś je odnalazł Potem pozostaje marazm, wspominanie dla statystów Albo wszystko na raz dla podobnych do mnie nihilistów W popiół zmienisz się jak ogień, każdy ma ten popiół w sobie Możesz wlec monolog z Bogiem, lecz on nic nie odpowie Taki to już ziemski padół bezlitosny gołą prawdą Pełen szyderstwa i gadów, które pociągną cię na dno Kiedyś powstaniesz jak Feniks aby w końcu los odmienić W szczęściu rozszerzonych źrenic będziesz pewnością się mienić Nawet gdybyśmy ją kryli, los zobaczy twoją nagość Wszystko weźmie w jednej chwili, byś pamiętał, co to radość [Refren x3] Chociaż z nieba do nas spływa nieprzerwanie cienka struga Ulotnej i zbawiennej wiary w zapomniane cuda [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]