[Verse 1: PeeRZet]
Miałem sen ziom, wyszedłem do sklepu po ketchup
I z wielka chęcią myślałem o leku na wieczór
Typu bronxy i wóda
Jak zwykle nie mam planu ale wierze, ze cos pewnie niechcacy sie uda
No i popierdalam, kumasz, jesteśmy we śnie
Wielki kac i dżuma, mina w stylu "Boże nieś mnie"
Truptam jak robot, patrzę na bok odruchowo
O dziwo nie ma bilbordów z Dodą i tym zrytym logo
Nie ma reklam play'a, widzę kupę pustych miejsc
Nie ma tez geja krzyczącego "zatańcz w you can dance"
Myślę "what the f**", wierz mi , jakbyś był tu gdzie ja
Pewnie też byś się trochę zamotał brat
Nie ma łysych na rogu, co chcą byś umierał w bólach
żywy dowód przedawkowania tiger'a i red bull'a
Wbijam do sklepu, siegam po ketchup, stawiam na ladzie
Coś nie gra, pokaże ci to na prostym przykładzie:
Pani dziś nie jest spięta, zagaduje do klienta
Zazwyczaj ma nerwa jednak, ta wredna menda
Jeśli chodzi o mnie, nie ma lepszego tekstu doprawdy
Stoję i wyglądam jak wyrwany ze snu bernardyn
Przede mną płaci jakiś gość i już go nie ma
"Dzień dobry, poproszę kość i heineken'a
Aha no i ketchup
Jeszcze jedno czy mrozicie może wódę gdzieś w lodówce na zapleczu?"
"Tak, czeka na pana, jest podpisana poszukam."
Nie powiem, że nie wskoczył mi banan od ucha do ucha
Kurwa jaram się tym snem jak tłustymi wersami
I wiem, że nie wpadnę w gości dziś z pustymi ręcami...
Yyy sory rękami, to chyba brak witamin
Więc wezmę jeszcze sok, smak coś z grejfrutami
Pani juz ma wódę w lapach, podrywa mnie na migi migi
Ale nie jestem big papa ani bigi bigi
Mam juz swoje lata, nie dla wygi podrygi
Na portfel atak, udaje ,ze przemek intrygi nie trybi
Wychodzę, słuchawki i leci ta muzyka
Wszędzie czyściutkie ławki, nie ma śmieci na chodnikach
świeżutki wiatr, jakbym miał taboret na majorce
I jakoś tak świeci w końcu pierdolone słońce
Pomysłów jak zacząć dzień "dwa tysiące pińćset"
Pomysły u mnie są jak bluzy: rozmiar XL
Wyluzowany typ z nad wisły, wszystko zajebiste
Dlatego Borixon moją ksywką nazwał mixtape
Wkręca się bragga tudzież budzę się, trudzę się ze wstaniem
Dojdę do łazienki czy łudzę się powstaniem
Marudzę znów , kurwa, śmierdzi nierobem i żulem
Panów w garniturkach teraz pozdrowię tu czule
życia szuler, mic the ruler i w ogóle
Gdzieś zgubiłem koszule, a to nie jest klip z Ja Rulem
Dobra jestem w pionie, odsunę zasłony wiesz
Już nie jestem nawet zaskoczony, pierdolony deszcz
Patrzę za okno, syf jak chuj
Na rogu kilku złych jak chuj
Przy koszu grzyb i łój, i żul
Który dziś nie zadbał jakoś o szyk i krój
Ty wiesz co ? Nie chce chyba mieć tych szyb i chuj
Kierunek toilet, (ha) kumasz, o ile dojdę
Choć moje zęby krzyczą do mnie, że czas na colgate
Ale po drodze mam lodówkę, a troszkę suszi
Do picia być coś musi, bo Przemek się udusi
Otwieram szerzej powiekę, zaglądam tam gość
Patrze stoi kurwa Heineken, ketchup i kość
A gdzie jest wóda ?