Ona ma niebo, ona ma fart ona ma prawdę i nowy start Ona ma prawdę ultra de lux, ona ma fuks, ona ma fuks Ona ma niebo, ona ma fart ona ma prawdę i nowy start Ona ma prawdę ultra de lux, ona ma fuks, ona ma fuks Ona robiła w pasmanterii i wierzyła w dwie czystości Tę na półeczkach i tę od miłości. Mało wychodziła bo bo bo bo bo bo mało Na stałe w jej portmonetce mieszkało. Czynsz pożerał pensji trzy ćwierci, Tak jak wzrokiem klienci jej piersi. Czasem mocna Warka wieczorem przed TV, Może parę snów, rzadko tych wstydliwych. On przyjechał w Tuaregu tutaj na niemieckich blachach, Kupił bzdury, bzdury gadał na koniec z auta pomachał. Ale po tygodniu pojawił się tu na nowo, Błysnął żartem, Rolexem, buchnął w mankiet fachowo. Po chwili pierwsza knajpa z tych, w których być nie marzyła, Sushi, drogie wino, w jego oczach dziwna siła. Telefon do mamy gdzieś pod Suwałkami, Życie znajduje punkt wspólny z marzeniami. Ona ma niebo, ona ma fart, ona ma prawdę i nowy start Ona ma prawdę ultra de lux, ona ma fuks, ona ma fuks Ona ma niebo, ona ma fart, ona ma prawdę i nowy start Ona ma prawdę ultra de lux, ona ma fuks, ona ma fuks Potem parę złoty, ładnego coś sobie kup. Drobne dla niego, dla niej miesięczny przychód. I pierwsza noc do żadnej innej niepodobna, Tyle że u niej, u niego chata niewygodna. Rzuć tę robotę wynajmę ci mieszkanie na Kabatach, Zamknięte osiedle, portier, meldunek na brata. Mama oddzwania "a z czego on żyje?", Normalnie handluje, sprzedaje, kupuje.
Piątki ma zajęte, gra w karty z kolegami, Wiesz, mamo, zabawa małymi sumami. Ani słowa o tym, że raz wyczuła zgrubienie Tam, gdzie w marynarce wewnętrzne kieszenie I, że lubi czasem podczas nauki nocnej Posypać na niej, wtedy nawet jest cudowniej. Przecież nie jest głupia, ale to nie ta klasa Co karki w telewizji, ona wyjdzie za asa. Ona ma niebo, ona ma fart, ona ma prawdę i nowy start ona ma prawdę ultra de lux, ona ma fuks, ona ma fuks Ona ma niebo, ona ma fart, ona ma prawdę i nowy start ona ma prawdę ultra de lux, ona ma fuks, ona ma fuks Jego koledzy, kolegów dziewczyny z zupełnie innego świata. Bomba, wałówka, grypsy i krata. Ale to nieważne, kiedy zbliża się ta data: Będzie ślub, pierścionek o siedmiu karatach. Welon, ta sukienka, On wraca coraz później, ale ona nie pęka. Bukiet ten, do sukni tren, Za chwile ziści się jej wymarzony sen. Dziś wrócił naprawdę późno, nawalony bardziej niż zwykle. Nic to, pomyślała, że kiedyś przywyknie. Bum! Szminka na jego karku, Ona dla spokoju sięga do barku. Ale nie pomaga wcale dzisiaj wódka, Awantura, szamotanina krótka. Teraz ona z opuchniętym okiem, okiem, Rozbitymi wargami, mętnym wzrokiem, wzrokiem. "Co myślałaś, głupia pindo? Że będziesz jedyna i inne nie przyjdą?" On kładzie się w opakowaniu do wspólnego koja, Żeby odpocząć po całonocnych znojach. Ona już wie, sięga do zakazanej szafki, Tam, gdzie pochowane męskie zabawki. Huk słychać na osiedla końcu, Mentownia przyjeżdża we wschodzącym słońcu.