Jestem jazzowym kontrabasistą. Ukończyłem Instytut Jazzu Wyższej Szkoly Muzycznej w Katowicach. Na moim dyplomowym egzaminie zagrałem solo w "Giant Steps" sześćdziesięcioczwórkami. Cóż z tego, skoro zagłuszył mnie perkusista. Ojciec był lubianym kontratubistą w Orkiestrze Dętej kopalni "Gustaw". Działo się to w Zabrzu, a w Zabrzu - sami wiecie - lepiej mieć co robić. Mówił do mnie: "Kiedyś wyrośniesz na duże chłopisko. Zawsze chciałem grać na kontrabasie, ale miałem za krótkie palce. Synu - w imię ojca i matki - zostaniesz wziętym kontrabasistą!”. KONTRABAS TO KŁOPOTÓW MOC I NIE WIEM JAK DŁUŻEJ NOSIĆ GO KONTRABAS TO JAZZOWY KRZYŻ I NIE MAM SIŁY Z NIM PRZEZ ŻYCIE IŚĆ W szkole nie było jakoś szczególnie źle. Trochę się ze mnie śmiali, ale bardziej dokuczali małemu garbusowi na suzafonie. Skończyłem podstawówkę i liceum, postanawiając iść na studia. Przez egzamin przeszedłem jak burza, grając "Dla Elizy", arco. Do mistrzostwa opanowałem ów diabelski tryl.
Sześćdziesięcioczwórkami. Odtąd na roku miałem dziesięciu pryszczatych kumpli kontrabasistów. Marzyliśmy, żeby kiedyś zagrać w jazzowej orkiestrze Wyntona Marsalisa. Albo przynajmniej załapać się do muzycznej roboty na statku, gdzieś pomiędzy Barbados a Karaibami. Po czwartym roku wszyscy kumple przerzucili się na basówki i znaleźli angaż. A ja zostałem sam - jak palec w tyłku! Sześćdziesięcioczwórkami. Kontrabas to moje jarzmo i jazzowy krzyż. Ja wiem, że Jezus miał gorzej, bo mnie przynajmniej nie biją. Ale, sami wiecie - lekko nie jest. Wytykają mnie ciągle palcami i mówią: "Popatrz, jakie ten pan ma duże, duże skrzypce!" Ale najgorsze jest to, że wciąż nie ma dżobów!!! KONTRABAS TO KŁOPOTÓW MOC I NIE MAM SIŁY DŁUŻEJ NOSIĆ GO KONTRABAS TO JAZZOWY KRZYŻ I JAK TU DALEJ Z NIM PRZEZ ŻYCIE IŚĆ? KONTRABAS TO KŁOPOTÓW MOC I NIE WIEM JAK DŁUŻEJ NOSIĆ GO KONTRABAS TO JAZZOWY KRZYŻ I NIE MAM SIŁY Z NIM PRZEZ ŻYCIE IŚĆ…