Wstałem z wyra i pomyślałem nie chce mi się tyrać Razem ze mną na K trzy literowy wyraz Wczoraj trzy litrowy baniak, w sumie to mnie trzyma baniak Kac przyjdzie z czasem, tymczasem zaraz mam pracę Wymyć japę, wstawić wodę, zalać herbatę Ubrać szelki, wymyć zęby, zajarać bakę Jest za dwie, to chuj, bo do tyry mam wpół Bomba mnie trzyma mocno ale się trzymam prosto No to lecę, robię co muszę i spadam, proste Czasem zrobię trochę mniej, bo czasem nie robię w ogóle Nie chce wpaść w obłęd, muszę skądś brać forsę Trzeba ten sos mieć, robię to co robię jo se Wracam, standard prychol, szama, kontrol na kimans Na chuj grzałem gandzie więc jak wstałem ściągnąłem dyma Wyruszam z domu, ustawkę, rozmowy, buchy, piwa Jednym słowem codzienność czasem gdzieś tam odpływa
Od niechcenia się zbudziłem i ledwo wstałem z łóżka Już ściągnąłem buszka, już muzykę puszczam Na płycie igła na ramieniu jak u ćpuna w przedramieniu Ale co dzień bez cracku mniej więcej jaram człowieniu Trawa ma geniusz i ukrytą moc jak absynt Lecz i są tacy szamają non-stop tabsy Nie wytyczam ścieżek za pomocą kredyt karty Mam drogę jak Ghost Dog, palę, chcę być ponad tym Ponadto wziąłem prysznic jakbym miał go gdzieś zanieść Nuta na uszach i zaczynam spacerowanie Roy Ayers śpiewa, mijam świat, który olewam Życie w promieniach słońca, a ja dalej ziewam Może to oni, hmm lub coś nie tak jest ze mną Każdy coś goni, chce mieć ten fart na pewno Mam w ręku kielon, w drugiej filis blant Życie ucieka jak dym więc łapię chwili smak