[Verse I] Przyszedłem na świat, byłem szczery jak śmiech Do cholery, mówią, że przyniosłem grzech Nie znam błędów ojców, matek to ich sprawa Nie mogą mnie karać za złe drogi innych Koniec końców, wciąż nie łamiąc prawa Postawili mnie w szeregu winnych I tak idę, wiedząc, że wszystko jest nie pewnikiem Przecież dziecko nie rodzi się żydem bądź katolikiem To rodzice, rodziców, ich wierzenia stare Chcą byś żył jak mnich, zamiast jedzenia kupił ich wiarę Nie zrozum mnie źle, ja nie mówię, że nic nie ma Ja po prostu chcę skłonić cię do myślenia Poznaj stare księgi, później decyduj sam Czy przyjmujesz pręgi, czy masz inny plan Przeczytałem Biblie, wola pana bywa sroga Odrzucam religie idę szukać Boga [Ref.] Wracam do domu na tym polega pic Że mówię nikomu i wszyscy wiedzą nic
Wszyscy wiedzą nic… [Verse II] Ileż to dobroci przyniósł ludziom Syn Boży Ileż to krzyków na stosach w imię jego Bo człowiek umiał dzielić coś, co się mnoży Stado cyników słało kamienie w niebo I byłem i tym, a z mądrości wiekiem Pozostał syn, który może tylko był człowiekiem To jest moja wersja, ale mogę nie mieć racji I dlatego nigdy nie chce by stała się twoją Szukam takiego miejsca by w spokoju, medytacji Oczyścić serce, okuć na nowo zbroją Nie chcę cię urazić, szanuję do czasu Gdy nie będziesz z karabinem kazał wierzyć w twoje Chce być jak to drzewo tworzyć całość lasu Ale czuć odrębność jak między nami dwoje Wywołam fale złości, jak błyśnięciem klingi Ale świat bliżej jedności byłby bez religii