[Verse] Chmura za chmurą unosi się w górę Nic nie obchodzi mnie już w ogóle Krew wciąż buzuje, główka pracuje Rozkminy szykuje, Styki w mózgu lutuje I znów zapomniałem, że bakać nie miałem I znów zapomniałem, że tego nie chciałem Lufkę z kumplami na ciepłym słoneczku Obiad i później przy wiadereczku Spalony jak świstak, wesoły artysta Uśmiech nie znika mi dzisiaj z pyska Szlachetny jak klejnot, masywny jak harley U mnie cały cypher pali jak Bob Marley One-love czy coś tam, legalizacja Nie dla mnie ta gadka, nie dla mnie ta akcja Blancik przy koszu mi wciąż wystarcza Po co się prężyć? Takie są realia Jak Salvador Dali to surrealia Nie jakaś bajka co mnie obarcza Ostatnio niefortunnie wpadł mi top do gęby Uff, Puff gorąco zahaczył o zęby Wypadł na szlafrok mojej s**y pokojówki Śmiało stwierdziłem nie pale dziś już z lufki Blantów nie wale. To to za karę Zaprzysiężenia jednak nie utrzymałem Dzień później znów jarałem i opalałem I znów zapomniałem, że bakać nie miałem Tak to wesoło prowadziłem konwersację
Pode mną sypki piasek, a nade mną akacje Ahh czy to wakacje? Cóż to za atrakcje? Czas na kombinacje Czas rozpocząć jakąś akcje Dzwoni kumpel mówi: "Dzisiaj coś może?" Ja mu odmawiam, sam sobie dopomoże Chwila odpoczynku od tego THC Ekscesów już mam dość, odpoczynku chwilę chcę Szare komórki powypalane topami, jointami i workami Spierdolonymi buchami Jest kosmos, ja lecę, gdzie jest mój skafander? Houston zbakałem się, odpadam z fartem On wesoło krzyczy: "na orbicie czarny rycerz" Kosmici od Lema oglądają nasze życie Jak nam się wiedzie, jak nasze struktury? Społeczne i rządowe, wszystko z grubej rury Nagle się obudziłem z lufą z moje snu Ciężką powieką paliłem z niej znów I znów I znów I znowu Rozłożyło mnie na części co do atomu Protonu i obojętnego neutronu Parę chwil później byłem już w domu I tak mija mi życie, często na wesoło W każdej mojej cząstce jest to pierdolone zioło Ene due, ene due rike fake A ja codziennie palę bakę