Sam się weź się, lecz się, kurwa, co jeden lepszy ekspert
Pieprzę ostracyzm, osiem godzin dziennie robię te rapy
A oni mówią: „Weź się chłopie do pracy”
Sam się weź, się odbij, mam najlepsze flow
By dać pojęcie im, co mogliby mieć, gdyby umieli nadążyć
Psy nie mają za co gonić mnie, młode koty nie mają z czym
Daję ten polski syf, oni wstają, śpiewają hymn
Rap gra to moja Eurydyka
Nie oglądam się, wyciągam ją z podziemia nie na przypał
I nie poddam się, choć mówią, że ten syf jest świeczki nie wart
Gdzie mam to, co mówią, wiesz, odpalam kandelabr. Bisz sprawdza się jako raper, producent oraz poeta – chętnie przecież uczestniczył w slamach – długo czekał na to, by przestać być undergroundową sensacją dla wtajemniczonych i by w pełni docenił go cały kraj. „Pollock” to największa perła z „Wilka chodnikowego”, który otworzył przed artystą drzwi do kariery. Tak mocnego singla nie powstydziliby się najpopularniejsi twórcy amerykańskiej sceny mainstreamowej. Bezczelność, wyrabiane latami flow, umiejętne operowanie hashtagami, uliczny temperament i złość, a do tego bliska wieczorkom poetyckim estetyka metafory, rozbuchana wrażliwość. Bisz nie wybił się z podziemia na powierzchnię, lecz od razu kilkadziesiąt centymetrów ponad nią, pokazując weteranom sceny, czym jest świeżość, a młodym gniewnym wskazując, jak istotne są lata spędzone na zapleczu, ciągłe szlifowanie umiejętności, zbieranie doświadczeń. Efekt robi ogromne wrażenie