Ani zmora z jeziora, ani sen skrzydlaty, Lecz Łąka nawiedziła wnętrze mojej chaty! Trwała ze mną na tej ławie, Rozmawiając głośno prawie - Na ścianach moich - rosa, na podłodze - kwiaty... Nie grążyłem ja w niebie ni steru, ni wiosła, Lecz mnie radość swym prądem zmiotła i uniosła. Wieczność ku nam znikąd zbiegła, U stóp naszych, warcząc, legła, A pierś moja tej nocy chabrami porosła. I było już wiadomo, że pułap sosnowy Wonnym deszczem, jak obłok, pokropi nam głowy, Bo nie snem się sny płomienią, Jeno deszczem i zielenią - Duch mi zbłąkał się w ciele, jak wpośród dąbrowy. Przeto Bóg, co mnie stworzył, zbladł podziwem zdjęty, Żem uszedł jego dłoniom w tych pokus odmęty! W kształt mię ludzki rozżałobnił, A jam znów się upodobnił Kwiatom i wszelkim trawom i źdźbłom gorzkiej mięty.
Nawołujcie się ludzie, pod jasnym lazurem, Chórem w światy spojrzyjcie, zatrwóżcie się chórem! Miłość, wichrem rozpędzona, Wszystko złamie i pokona, Zaś tych, co się sprzeciwią, w śnie skrępuje sznurem! A opaszcie świat cały ścisłym korowodem, Aby wam się nie wymknął, schwytany niewodem... Zapląsajcie, zaśpiewajcie, Pieśnią siebie wspomagajcie, Toć wejdziemy w świat - próżnią, aby wyjść - ogrodem! Niechaj dusza wam będzie błękitami czynna, Stoi przed nią otworem ta jasność gościnna, Czegokolwiek zażądacie, To się zjawi w waszej chacie, Bo nastała godzina taka, a nie inna... Ludzie - mgły, ludzie - jaskry i ludzie - jabłonie, Rozwidnijcie się w słońcu, boć na pewno płonie! Dla mnie - rosa, dla mnie - zieleń, Dla was - nagłość rozweseleń, A kto pieśni wysłuchał - niech mi poda dłonie!