A kiedy będziesz moją żoną,
Niechaj ci oczy jasno płoną
I patrzą w pustkę tam daleko,
Gdzie się czcze dymy z ziemi rodzą
I jak upiory gdzieś się wleką,
I jak umarli w nią odchodzą.
A kiedy będziesz moją żoną,
Słuchaj, jak pustka w ciszy dzwoni,
Jak echa pogrobowych dzwonów
W bezdeni nieba kędyś toną
I jak sekundę każdą goni
Szmer łez żałoby i szmer skonów.
I niechaj ci w rozwarte oczy
Żar, jako piorun, ogniem strzeli
I olśnij się w błyskawic bieli,
Jak duch, co nad mogiły skoczy
I z nieba na skroń ściąga gromy,
Aby w nich stanąć niewidomy.
Bowiem zaiste dziś ci mówię,
Żeś w ogniu winna stanąć cała,
Jako bóg grecki skamieniała
I osłonięta przez gwiazd mrowie,
Niedotykalna, niewidzialna,
Ogniem zakryta i zapalną.
Imienia twego niech nie śledzą - -
Ja wiem i śmierć, co jest przede mną;
Kres nam za jedną cichą miedzą,
Chociaż nie pójdziesz w otchłań ze mną.
Choć dzwon ustanie bić na wieży,
Długo, daleko dźwięk się szerzy.
Zostaniesz po mnie, chocieś wstała
Wraz ze mną, wieczna i dozgonna,
Ty towarzyszko mego ciała,
Którą poślubiam jako żonę - -
A imię twoje to czczość wonna,
Która oplata drzew koronę.