Weź, zabierz mnie tam
Tam gdzie niebo wisi jak białe runo
Jak angora
Och, jak bardzo jestem, ach, skóra jak mak
Taka słaba jak koteczek i blada
Chyba chora
Bardzo chora
Nie, nic mi nie brak
Mam parasol, buty, futro i suknię
I podomkę
Zimno nie jest, ale dreszcz, dreszcze jak prąd
Gdy pomyślę, że się drapię w jeżynach
Po malinkę, po poziomkę
Czas, na mnie już czas
Kino, teatr, radio i telewizja niech pamięta
Że ja patrze dzisiaj tam, gdzie sypie piach
Polną drogą, siadam, gryzie, lecz pachnie
Tam rumianek
A tam mięta
Ach, potańczyć tam
W ciepły piasek się mocno wkręcić szybkim piruetem
Potem zrobić lekki skok, niski skłon
I nazbierać w końcu kwiatów naręcze
I ukłonić się już z bukietem
Ej, panie Degas,
Pan mi każe się kłaniać do portretu scenicznego
Lecz już skoro muszę stać,
Tak długo trwać
W tym ukłonie, jedźmy, daj się ukłonić drzewom lasku
Bulońskiego
Tak, tak wolno ci
Tak uśmiechać się głupio na te słowa
A zobaczysz
Jak któregoś rana gdy
Ukroisz chleb
Te trociny s chlebowy obelisk
Żyje sobie wśród kołaczy