Śniły mi się ptaki bez nieba...
Śniły mi się konie bez ziemi...
Tu żadnej pory roku oprócz zimy nie ma,
tu miejsce na labirynt i na głowę kamień,
obcy mur z obcym murem graniczy,
na łodyżce podwórka więdnie lniany kwiatek nieba.
A oni tam zboże sieją,
senne siano się zwozi w sienie otwarte na oścież.
Tam lato ze złotym berłem przechodzi.
Jeszcze z daleka samego Królestwa
świeci ostatnie jabłko na jabłoni...
Tu miejsce na labirynt i na głowę kamień,
i nikt nie krzyknie nawet, kiedy upadnę w zgiełku zmotoryzowanym.
Jak resztki lodu sprząta się przed wiosną - obcego człowieka podniosą.
Zbiegną się nagle wszystkie strony i pory roku będą równocześnie.
Wszystkie chwile uderzą naraz do serca
i spór będą wiodły, do której z nich należę.
I niech to będzie spowiedź, ale bez rozgrzeszenia.
Nie chcę, by okradano mnie z mojego życia.