Paranoja trzyma w szponach życie w wytapetowanych inkubatorach Jak na dzień dzisiejszy mało dobrych informacji świat skaleczonych nadziei, zdławionych aspiracji Co zgotuje los? To dobry kucharz Na zimne dmuchasz Metr siedemdziesiąt dziewięć Dużo przedsięwzięć, lecz nigdy za wiele Czasami trudy mogą wynieść ponad ideę. Prawdziwym nieszczęściem było to, że polski słuchacz wchodził w nowy wiek z przeświadczeniem, że tzw. uliczny, hardcore'owy rap to zestaw smutnych komunałów i suchych jak wiór, sylabizowanych raportów z osiedla. Największe zasługi w kwestii zerwania z obrazem kaznodziei-imbecyla mają Sokół z WWO i właśnie Pih. Ten drugi jeszcze w ramach JedenSiedem pokazał, że ten rodzaj hip-hopu musi mieć swoją gorycz, swoją intensywność, zaś słuchaczowi trzeba dać pochodzić w swoich butach, nie zaś trzymać go na wycieraczce z listą porad i przeciwwskazań. „Nie ma miejsca jak dom” było minialbumem wyprzedzającym właściwy debiut białostockiego MC, czyli „Boisz się Alarmów”. Wydawał go RRX, beat oparty na partii niezbędnych wówczas takim nagraniom skrzypiec sporządził DJ 600V, ale temperatura i ciężar były większe niż kiedyś. Fatum, destrukcja, dramat, krew ze skaleczonych nadziei, ziemiste twarze marnotrawionych talentów. Pihu serwował „chleb betonowych osiedli”, tak jak lubi, z „rozlanymi wnętrznościami”. Trudno to strawić, za to wzmacnia kości