Jak na razie zgodnie z planem, idę dalej Barbakanem,
podchodzą do mnie dwa leszcze, najebane jeszcze.
„Ej, nie rób draki, daj drobniaki, bo butelką cię popieszczę!”
Nigdy nie zaczynam, bo to do mnie niepodobne,
a ten lamus agresywnie pytał mnie o drobne.
Ja pytanie zadałem mu podobne, lecz o grube,
zaskoczony fajans znalazł swoją zgubę, dostał w kubeł.
Wystarczyło raz, parę drobnych przybyło, że aż miło i na tym się skończyło.
Lecę pod szkołę, bo na szkole ryje są wesołe. Grochów, Tarchomin i Gocław, a z drugiej strony Żoliborz, Mokotów, Stegny czy Ursynów. Właściwie każda warszawska dzielnica mogła pochwalić się swoimi reprezentantami, którzy mieli okazję sprawdzić się na beatach Volta. Dlaczego zatem wybrany został akurat zawiązany na Starówce Per Siser (później PSR Komitywa), niespecjalnie oryginalny zarówno pod względem stylu, jak i tematyki kwartet? „Co by jak nie było” ma urok małolackiego rapu, nie jest przestępczy, ale zgodnie z warszawską tradycją cwaniacki, nonszalancki, przez co niechlujna dykcja i przestawianie akcentów tylko dodają kolorytu, zamiast razić. Raperzy naturalnie się uzupełniają, mają staroszkolną, zatraconą później przez scenę łatwość stwarzania nośnego refrenu. Brak im za to zapędów, by krygować się na nauczycieli, i nie szafują bez umiaru kodeksem wartości. Tu prosi się mamę o kino, żeby było na zioło, zaś bitki się nie szuka, choć też nie unika. Coś jak urywki Wiecha przeniesione w erę hip-hopu. Do tego producent nie wydziwiał i pozwolił samplowi płynąć. To jedna z lepszych rapowych wizytówek stolicy z tamtych czasów. [Tekst i adnotacje na Rap Genius Polska]