I to mnie zgubi, bo gardzę wciąż typami, co w palce
Biorą długopis, potem zostawiają gówno na kartce
Wiem, że na bitwę nie jest za późno, więc walczę
I rozpalam w was ogień, jeśli tylko mam szansę
Chcę tobie mówić o rapie i wracać co chwilę
Nie tylko po to, żeby znów móc cię łapać za tyłek
Bo wiem, że w końcu poderwę latem dziewczynę
Co lubi oldschool, na równi stawia lateks z winylem. Najbardziej w „Nie byłem nigdy” przyciąga dualizm Małpy. Potrzeba miłości i wiara w nią, przy jednoczesnym oganianiu się od niej. To wcale nie jest utwór wymierzony w płeć piękną. Raper chroni się za naturalistycznym porównaniem, za cynizmem, za ścianą z pustych butelek, co rusz – świadomie bądź nie – sygnalizując swoją dużą wrażliwość. Jest idealistą płacącym goryczą za swoje przekonania. Taki typ narratora lubi się od zawsze, bo i ludzie nie są czernią i bielą, lecz paradoksem pisani, więc utożsamić się łatwo. Ten ostatni wniosek pasuje właściwie do całej płyty, prawdziwego undergroundowego przeboju, jakim był longpglay „Kilka numerów o czymś”, ale warto wrócić jeszcze do „Nie byłem nigdy”, żeby zauważyć, jak ekspresyjny, jakby wydzierany z wewnątrz styl toruńskiego MC pasuje do samplowanej z płyty Ozzy'ego Osbourne'a gitarowej solówki. Prócz zwyczajnej niezwyczajności gospodarza ucho cieszy jeszcze parę bezczelnych, twardych wersów, a przede wszystkim ład w zwrotkach, sugerujący, że może Małpa uczucia ma w rozsypce, ale głowę to jednak na karku