[Verse 1: Rufuz] Czerwiec, wakacje, Francja, trzy noce na starcie Czarny Turas i ciapaty, my też dobre aparaty Wolna Europa, świt wita zza winkla Choć to jeszcze wcześnie, to w czubie mamy nieźle Wlepy, tagi, alko-terror, balanga pełną gębą Dwudziesta trzecia, czwarta, zajebana każda knajpa Le Paris, bonjour, Moulin Rouge Chinka łapie Cię za graty, tranzystory i dramaty tu Mamy krótkie włosy, dresy, adidasy Oraz hashbag i fanty, muza, czarni palą blanty Patrzę na Małacha, aha, nawija makaron typom I podbijają z witą, mamy dwieście euro I butle prawie pełną: Yo man, give me yeyo One second, must be excellent Gadki i tematy, my street'ciaki i kumaci Oby bez numerów, wyjebów, mijamy wielu [Verse 2: Małach] W ferworze balangi i stanu upojenia Rozglądam się, Ziomka obok mnie nie ma Przycinam go, widzę, że stoi w tłumie Zaraz się złapiemy, bez słów się rozumie Ty, ktoś podbija, wpadam w gadkę z typem Ciemnym tak, że bez światła to go ledwo widzę Mówi: How are you, my Friend? Thank you, fine Weź mi nie wpierdalaj bzdur, jak coś masz to daj Typ chociaż nie stwarzał wrażenia przekrętasa To byłem na oriencie, bo tutaj takich masa Się zdarza, mówi, że trzeba po to jechać Ale git, jesteśmy z nim, będziemy zwiedzać To wołam Ziomka, który też w dobrym stanie Najebany mówię: Brachu, będzie zwiedzanie Ruszyli po dwóch przesiadkach z metra do metra Wysiedli nie dbając o szczegóły tego miejsca [Verse 3: Rufuz, Małach] Nieznajomy teren, bloki, szybkie kroki Coś wisi w powietrzu, typek coś się marszczy, zero gadki Rozkminka, ale nie damy się załatwić przecież Z fartem się ogarnie i nie przestajemy lecieć Przed domem typ dojebany jak nas trzech razem Otwiera drzwi ręką co ma na niej tatuaże Idę po schodach powoli, do góry Jak coś to skacz z tego okna na dach fury Ty, podjeżdża dillpack na stół, siadamy na krzesałach
Jedna, druga kreska, hajs dostał od wejścia Patrzy po koleżkach, wiedzą, że tutaj nie mieszkam Zostało nas dwóch, Ziomka też nikt nie zna Rozglądam się, do okna mamy parę metrów Patrzy na mnie jakaś dupa i czarnuchów ze dwóch Są dziwnie mili zapraszają na górę I wtedy, kurwa jeszcze wyszedł jakiś Turek [Verse 4: Rufuz, Małach] Pytają nas o siano i wciskają jeszcze piątkę To nie dobry początek jak się szarpią z moim Ziomkiem Chcemy wyjść, ale nic na to nie wskazuje To się czuje, uwierz, wzrok na plecach, nie heca Bo kopyto pod pazuchą wystaje czarnuchom W mordę typa dawaj strzał i zawijaj Skok i szybkie buty, ogień to mamy kłopoty Adrenaliny zastrzyk, znowu zaczynamy tańczyć Nie wiem ile piłem, ale zrobiłem się trzeźwy Gdy przyczaiłem, że jeden z nich ma broń To wersy co teraz piszę, to pisząc je mam ciary Bo w nieznanym kraju ciężko spierdalać, Stary I długa, biegniemy w stronę, z której żeśmy przyszli Trzech z nich wsiada w furę i za nami wyścig Któraś w lewo, któraś w prawo i prosto Serce mi biło w takim tempie, że kosmos [Verse 5: Rufuz, Małach] Po kwadransie sprintu wpadam na Peugeot'a Ja kumaty chłopak, w lewo noga Piętnaście kroków wskoku i autobus zamyka drzwi za nami Tamci zostali sami z dwieście metrów dalej Na farcie chyba poszło, serce waliło mocno Mamy towar, cała głowa, balanga do rana Została jeszcze mama, mamy grama Turyści, turystki, miłego zwiedzania W dziwnym autobusie o dziwnych numerach Gdzie jesteśmy, co i jak zapytaj szofera Można się pośmiać dopiero teraz na farcie Znów się czuje dobrze jak czułem się na starcie Koło dziwnych ulic, bram, nie wiem gdzie to tu, to tam Alko, śmiechy, gram, dobrze, że nie jestem sam I na nowo, plac Pigalle, Luwr, daje słowo Wyszło na nasze, wyszliśmy cało i zdrowo