Przypierdolę tak, że zobaczysz gwiazdy. Spadam w górę
Jest tylko jedno miejsce dla mnie, pieprzyć drugie
Z wielkiej płyty do wielkiej płyty, skok w niebo
Który Bóg trzyma mój los? Wierzę w innego
Ślepa furia, w oczach nie widzę przeszkód
Góry przychodzą do mnie, Giewont budzi się ze snu
Ty masz słabą wiarę, ja mam siłę, to fakt
Znam tylko jeden sposób, by pokazać prawdę - to akt
Nie jestem zbyt trudny to rap jest łatwy zbyt
Im nie chodzi już o poziom lecz o łatwy zbyt
Radio nie puści moich płyt? Puszczę radio z dymem!
Kto kreuje popyt na ich popelinę?
Pomyśl, nasza wartość jest większa niż wartość wymienna
Dlatego dla nich bezużyteczna - dla nas bezcenna
Masy są głupie, w to wbijasz póki dają ci jeść
Te twoje głupie masy zabierają nam chleb
Jeśli byle chuj może być tu władcą dusz
Ten kraj to trup, jestem nekromantą. Bóg
Jest ze mną, jak wszyscy ci, których krzyżuje świat
Świat? Tym razem ukrzyżuję go ja
Gwóźdź w głupotę, nawet nie pojmie, że znika
W ignorancję gwóźdź, jej obojętnie, kto ją dyma
Gwóźdź w oportunizm, już nie zyskasz moim kosztem nic
Jesteś w tej trójcy BOK jest twoim końcem. Bisz!
Bang! Bang! Otwarty ogień
Oer! Snare! Snare! Kick potem
Kay
Koniec
Święta trójca kontra trójca ścierwa, płonie
Pamiętam przełom, godzina prawdy, dach bloku
Smak porażki, brak nadziei i ten żal w oku
Właśnie wtedy Bóg mi nadał kierunek
Gdy wszystko strzelił chuj i chcesz skakać, lepiej spadaj w górę
Jeśli jesteś zdolny do tego, by zabić się
To jesteś zdolny do wszystkiego. Odwagi, postawisz się im
Nie masz nic do stracenia, do zdobycia wszystko
To jest siła, którą daje ci hip hop
Przypierdolisz tak, że ich wyrwie z butów
Ze smutów, ze snu, z pierdolenia tych pucybutów
Bez ruchu, lęku, tłumu przygłupich buców
Co mają w ręku twój los, chyba ich, bo twój mają chuj
W ręku. Konsekwentnie wycinaj swoją drogę przez absurd
Psy szczekają głośno - dostaną po kagańcu
Szlachetnych jest niewielu - podadzą ci dłoń
Cały czas jest o co walczyć - chwytaj za broń!