[Verse 1] Wstajesz rano, a przez okno zapierdala szambem Z chęcią zamkniesz, ale najpierw rzygasz na parapet Dzięki Ci losie za ostatnie piętro Na gazie ciężko wejść, ale wiesz, nikt nie rzyga na mnie Życie to brud i śmierdzi strasznie... Budzisz się brzydki i taki aż do śmierci będziesz Nic z poezji, nawet jak masz twarz jak Alabaster To przy umieraniu pójdą Ci zwieracze, to jest pewnik Kupa mięsa, litry juchy Parędziesiąt kilo ścierwa, tyle piękna jest u ludzi Nie wiem jak patrzeć, żeby widzieć więcej Nie wierzę w gusła, ale w Pacierz się składają ręce, przestań Nie chcę uciekać, ale przestań Na zrysowane serce nie pomoże make-up, przestań Omijam lustra, bo nie widzę w nich odbić Odbijam butlę, bo nie dostrzegam przyszłości, jebać Po co Ci takie długie palce, człowiek? Żeby pozabierać innym to co dla nich ważne Po co Ci takie duże pięści, człowiek?
Żeby w razie ich oporu łatwiej robić krzywdę [Verse 2] Wstajesz z rana, przez okno budzi zapach fiołków Otwierasz szerzej i pochłaniasz to co niesie się wokoło Życie jest piękno, co? Znam to Lecz tylko wtedy, gdy dostrzegasz w każdej rzeczy rękę Bożą Masz pewność, że jak chcesz to poproś Parę skłonów pod katedrą, później wszystko będzie wporzo Nawet nie trzeba już pić na okrągło A sny już nie bolą, przyjaciele są obok Cacuś, jak u W.E.N.Y., kiedy play włącza A jak coś to masz Kę, żeby pomógł, a nie irytował Na co dzień to tak nie wygląda Na co dzień to jest tak, że mogę przyjść do ziomków jak kupili towar Uuuu, egoizm, strasznie wredna cecha Co poradzę, życie szambo, a ja nie chcę się w nim mieszać Jestem człowiekiem, pragnę przetrwać, tyle Po to mi ręce są potrzebne, żeby Wam odebrać