[Verse 1] Nie mogę zasnąć i nie mogę się obudzić Znasz te stany, widzę ludzi Których nie było i nie będzie Jestem wszędzie tam gdzie mnie nie ma, wierzcie Lub nie, czy to sen Zakładam, że - iluzja, myśli burza I konkluzja, ja się nie odurzam Białe myszki jak Popiel - nosem Czarna otchłań powiedz widzisz ogień Ja go widzę w sobie, to nieczłowiek Słowem poruszam się po planszy Szachownica, bez szansy na cokolwiek Co ja tutaj jeszcze robię Gubię swoje członki, zostaję tu po trochu Jak w amoku, wyrzyguję duszę bogu Ciemności, bo chcę poznać to co uznaje Się za prawdę, zaprawdę oddam wszystko to Co ważne dla mnie by zrozumieć [Verse 2] Kilka- set - dziesiąt dni wcześniej Może później, było mnie jakby więcej Jakbym był częściej, jakbym jednak miał gdzieś miejsce Ukryty w klęsce, targany przez wątpliwości Niechcianych gości tumult, to zemsta rozumu Za wąska percepcja, ludzkie pojmowanie Na zwłokach świata sekcja nic nie daje bo Nie jestem w stanie wyjść poza kontekst człowieka
Zbyt ograniczony by odbierać przekaz Przekaż dalej. nie oni nie chcą wiedzieć przecież Wiedza to przekleństwo, śmiecie Jak śmiecie bezrozumnie w trumnie ciała tkwić Całe życie kwilić, dumnie, gnój wam darowany Więc w gnoju umrzeć będzie wam dany los A ja chcę więcej niż nam rzucą na starcie Na pożarcie [Verse 3] Witaj, jestem Faustem, chyba Sam wiesz lepiej kim raczyłem bywać Bywaj zdrów, idący na śmierć pozdrawiają Cię we śnie, klnę się Na kopyta, nie pytaj o nic, końskich gonitw Myśli po trotuarze zmysłów mam dość Bierna złość, okaż litość śmiertelnikowi Wiem, że wyrwałeś barankowi kilka ślepi By ślepi mogli pojąć (oby) Dobrobyt wszchwiedzy, jak złoty cielec Moja psyche, jestem jej zakładnikiem Umysł pasożytem, pozwól mi pojąć Wyłup moje, wstaw baranie oko w pustą przestrzeń Człowieczeństwa... to jak rokosz Chcę wiedzieć jeszcze i więcej i więcej nie być tylko pustym mięsem!