Cios w brzuch, jeden ruch, ostał się sam tułów, proszę Chowam nóż, a ty znów krwawisz jak zarzynane prosię Pośród burz ucieka tchórz gdzie polarne zorze Wznieca kurz, święta tuż, ale Bóg mu nie pomoże Gdy dopadnę, gdy dogonię, gdy zapieje kur agonii Niech Tartar mnie pochłonie za moje Lex talionis Ten co dusze kradnie trzyma cię w imadle swoim Poznałem cię po gardle, gdzie od kłamstew się aż roi Uciekaj, uciekaj, lubię patrzeć gdy się boisz Jestem popierdolony, ale nie szkodzi Zagonię cię w zakamarki strachu, brachu i do piachu Nie ma ratuj, to samosąd nie sąd boży, chłopaku Jak zakaźna choroba dziś powalę Cię na schodach I nie będziesz pierwszą z moich ofiar, zgadnij Czyją nienawiść udało ci się zaskarbić i czyj karmin Będą sączyć czarci nieumarli o mackach setek kałamarnic Strzeż się nocy, kiedy księżyc wschodzi Strzeż się nocy, kiedy diabeł płodzi Bękarty, którym pisana jest Vendetta Strzeż się nocy, ta noc jest przeklęta! Strzeż się nocy, kiedy księżyc wschodzi Strzeż się nocy, kiedy diabeł płodzi Bękarty, którym pisana jest Vendetta Strzeż się nocy, ta noc jest przeklęta! Prawo zemsty na wszystkich skurwysynach Którzy mieli prawo kiedykolwiek się odzywać Pamiętacie szmaty, kiedy upadałem na dno Popychał mnie coraz głębiej las rąk! Jak Laertes przybędę i dopełnię dzieła Kieruję się obłędem więc nie będzie co zbierać
Gdybyś nie zaczął to nie musiałbym kończyć Uderzam w ryj prawdą, co tak kole prosto w oczy Strzeż się nocy i jej ciemności Strzeż się nocy, nadrabiam zaległości Psychicznej chłosty, gdy księżyc wschodzi Strzeż się nocy, kiedy diabeł płodzi Bękarty, którym pisana jest Vendetta Strzeż się nocy, ta noc jest przeklęta! Dzięki Wam spojrzałem w ślepia Bestii Moje własne truchło wzrok jej bezcześci Bo jak mam nazwać to, co zostało z psyche Szponami zdrady do krwi aż porytej Każdy pamięta tych, co się odwracają I niech ich dogląda osobisty stróż anioł Bo jak dorwę ich wszystkich z demonów kompanią To się wszystkie kurwy z bólu zesrają I strzeż mnie, bym sam się nie odwracał By nie kusiło mnie łamanie własnych zasad Bym nie opuścił w potrzebie nawet na własnym pogrzebie Bliźniego mojego, czy w piekle, czy w niebie I strzeż mnie, bym sam się nie odwracał By nie kusiło mnie łamanie własnych zasad Bym nie opuścił w potrzebie nawet na własnym pogrzebie Bliźniego mojego, czy w piekle, czy w niebie Nienawiść moją Panią, całuję jej stopy Jestem na jej rozkaz, choć przecież niegodny Patrzeć na jej oblicze składające się cyfer Wypieki na twarzy ma nawet Lucyper Który niesie światło, płonący Serafin Z miłości do Boga każdego by zabił Przez zazdrość o Boga strącony w Otchłanie Odda siniec za siniec, rana za ranę! Rana za ranę!